Rozdział 4

323 34 2
                                    

•Abby•

Moi rodzice nie tolerowali kłamstw, dla nich najważniejsza była prawda. Nawet ta najgorsza. Kiedy przyszłam tak późno, myślałam, że będzie strasznie. Liczyłam się z konsekwencjami i szlabanem. Jednak dostałam tylko ostrzeżenie.

To niedorzeczne, że jeden człowiek musiał do tego doprowadzić. Zawiodłam ich i źle się z tym czułam. Dla mnie to nie było tylko nocne wyjście. Złamałam niepisaną umowę, której wszyscy się trzymaliśmy.

Miałam nadzieję, że więcej się do mnie nie odezwie, tak jak mu mówiłam. Tylko czy naprawdę tego chciałam? Bo niby czemu przez cały dzień myślałam tylko o nim? Zastanawiałam się nad tym, jak wyglądałoby nasze kolejne spotkanie. Jednak do tego nie dojdzie. Nie spotkamy się ani razu więcej. Powiedziałam mu, a on mnie posłucha. Odpuści i znajdzie sobie inną koleżankę. Przed oczami miałam jego uśmiech, który skrywał mnóstwo tajemnic. Jego oczy błyszczały od blasku księżyca, a ja mogłabym w nich utonąć...

Do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka. To była ostatnia lekcja, jaką dziś miałam. Nie wiedziałam nawet, o czym była mowa, a w moim zeszycie nie było żadnego zapisanego słowa. Żyłam w innym świecie. Pełnym Irwina.

Zabrałam ze sobą potrzebne książki, a plecach założyłam na ramiona. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu i po prostu poleniuchować. Przestać myśleć o nim i skupić się na mojej przyszłości, rozwiązując zadania domowe.

Kiedy wyszłam ze szkoły, poczułam się dziwnie. Tak, jakby coś za chwilę miało się stać. Moje serce zaczęło szybciej bić, a ja miałam ochotę zniknąć, zapaść się pod ziemię. Stał tam. On. Oparty o swój motor i rozmawiający z grupką dziewczyn. Uśmiechał się do nich, a ja zamarłam. Nie z ich powodu. Zamarłam, bo on wyglądał jak bóg. Biała koszulka opinała jego ramiona i leżała na nim idealnie. Włosy miał zmierzwione od kasku.

Stałam i wpatrywałam się jego w postać, zamiast iść przed siebie. Tylko że nie mogłam zejść normalnie po schodach i iść do domu. Stał mi na drodze, chociaż miał więcej nie przyjeżdżać. Miałam dwa wyjścia. Jednym z nich był odwrót. Miałam się zawrócić i poczekać, aż odjedzie. Tylko to by oznaczało, że jestem słaba i się nim przejmuję. Nie mogłam tego zrobić. Musiałam wybrać opcję numer dwa. Przejść obok niego i nie dać się zauważyć. W końcu się nie wyróżniałam, a tam było mnóstwo dziewczyn.

Zaczęłam iść, a moje nogi były giętkie. Jego tu nie ma, to nie on. Szłam dalej i wcale nie myślałam o jego cudownych perfumach, które czułam. Musiał używać ich bardzo dużo, ale to mnie nie obchodziło. Był po mojej prawej stronie. Głowę spuściłam w dół i modliłam się, aby...

- Abby! - zawołał radośnie. - Śpieszysz się gdzieś?

Zauważył mnie. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na niego niepewnie. Wyglądał tak dobrze...

- I-idę do domu.

- Niech idzie, Ash. - Jedna z dziewczyn przybliżyła się do niego. Znałam ją, tak jak cała szkoła. Blond włosy i tyłek na wierzchu. Nie lubiłam takich dziewczyn, a wręcz nienawidziłam. - Mówiłeś o tym...

Mówiła coś do niego, a on się do niej uśmiechnął. Objął ją w pasie, a moje serce zabiło mocniej. Może to nie po mnie tutaj przyjechał. Może to była jego dziewczyna. Może...

- Jesteś bardzo miła. - Jego ręka pogładziła jej policzek. Dlaczego on to robił? Musiałam stąd iść, niepotrzebnie się zatrzymałam. - Tylko, że przyjechałem tu po dziewczynę, która teraz ma kłopoty.

Czy on mówił o mnie?

- Zawsze możemy się umówić. - Zachichotała, a ja zdałam sobie sprawę, że nadal tam jestem. Patrzyłam na tę dwójkę z bólem, chyba naprawdę się znali. Odsunął się od niej. Podszedł do motocyklu i ściągnął z niego kask. Ten sam, który miałam na sobie wczoraj. Byłam pewna, że poda go dziewczynie. Jednak podszedł do mnie i włożył go na moją głowę. Uśmiechnął się, a ja gapiłam się na niego jak idiotka.

Avalanche  • A.I.Where stories live. Discover now