22 GRUDNIA

9K 528 106
                                    


Marcel Foley nigdy nie narzekał na samotność. Tak naprawdę, przez większość życia był samotny. Nie lubił ludzi. Bywali za głośni i za głupi. Irytowali go, Marcel po prostu lubił robić wszystko sam i po swojemu.

Do momentu, w którym ktoś go zostawił. Chyba pierwszy raz poczuł co to jest ta prawdziwa samotność.

Ani jego matka, ani Madelyn nie odbierały telefonów. Na początku uparcie próbował się z nimi skontaktować. Cholera, nic z tego nie zrozumiał. Naprawdę postawił na jakąś zmianę w sobie, a tu tak po prostu wszystko się zjebało?

Po godzinach paniki i złości nastała... cisza. Cóż, zadecydowały. Nawet jeśli nie znał powodu, uznał, że mógł się tego spodziewać. Było już za kolorowo. Dlatego resztę poprzedniego dnia i nocy, spędził sam na kanapie, popijając zajebiście drogi alkohol i po prostu wpatrując się w panoramę Nowego Yorku.

Dwudziestego drugiego grudnia, chyba niemal każdy pracownik New York Post był w szoku. Ich szef, nie dość, że przyszedł spóźniony to jego ubrania były pomięte, a oczy zmęczone.

Rzucał mordercze spojrzenie dosłownie każdemu, kto mu się napatoczył. Nikt nie miał prawa wejść do jego biura, nawet Lauren. Co ciekawe, brunet siedział parę godzin zamknięty w swoim biurze, jednak nie pracował. Przez ten cały czas, obserwował monitoring, który skierowany był na jej stanowisko.

Nie przyszła do pracy.

O dziwo, nawet się nie zdenerwował. Prychnął pod nosem, po czym wyciągnął z szafki szklankę i nalał do niej małą ilość alkoholu. Nigdy nie pił w pracy, ale kto mu kurwa przecież zabroni.

– Otwieraj ty jebany idioto!

Zmarszczył brwi, kiedy usłyszał jak ktoś zaczął dobijać się do jego drzwi. Kiedy intruz jednak nie przestał walić w drzwi, brunet westchnął zirytowany i powoli wstał ze swojego fotela. Podszedł do drzwi, który delikatnie uchylił i zauważył naprawdę złego Taylora.

– Sory, dziś zamknięte – mruknął Marcel. Blondyn wszedł zdenerwowany do jego biura, trzaskając za sobą drzwiami.

– Ty kurwa pajacu – odwrócił się zdenerwowany w stronę Marcela, który przewrócił oczami – co ty odjebałeś?

– Ciężko dzień, Jezu, ale spinacie dupe, dzisiaj wszyscy – westchnął zirytowany, opadając na kanapę.

– Naprawdę jesteś skurwysynem, wiesz? – wysyczał Taylor

– O co ci chodzi, co? – Marcel zaczął czuć coraz większą irytację.

– Dlaczego Madelyn już tu kurwa nie pracuje? – zapytał wściekły, na co brunet początkowo zmarszczył zdziwiony brwi.

– Co? – zapytał, jednak po chwili prychnął pod nosem – zwolniła się? Nie no, zajebiście, chyba serio ma mnie dość.

Mimo swoich słów, gdzieś głęboko w jego sercu coś go ukuło. Naprawdę odeszła?

– Kurwa, jesteś głupszy niż myślałem – sarknął Taylor – nie zwolniła się Marcel, ona została zwolniona. Przecież sam podpisałeś to jebane wypowiedzenie!

Marcel zastygł, zaciskając dłoń na szklance. Zmarszczył brwi, posyłając mordercze spojrzenie w stronę kolegi.

– Co ty pierdolisz – warknął, na co Taylor prychnął z niedowierzaniem.

– Zastanów się, czego ty kurwa chcesz

– Taylor, jakie kurwa wypowiedzenie? – zapytał uważnie, na co blondyn zmarszczył brwi, widząc jego zdziwienie.

Świąteczna zmoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz