21 GRUDNIA

9.6K 541 178
                                    


Gdyby ktoś zapytał Marcela Foleya o jego najszczęśliwsze wspomnienia, nie mówiłby długo. Pierwsza jazda na rowerze, wyjazdy z matką do babci, ukończenie szkoły i awans w pracy.

Mało rzeczy go uszczęśliwiało. Zazwyczaj jakieś rzeczy związane z jego karierą, sprawiały jakieś uczucie szczęścia w jego organizmie. Awans i inne takie. Nie miewał bliskich przyjaciół. W dzieciństwie miał kolegę, Mateo i uważał go za przyjaciela. Jednak Marcel zaczął dorastać i jego gburowatość się powiększyła.

Florence Foley od zawsze próbowała temu zaradzić. Nie chciała, aby jej syn był tylko zimny i wredny, ale ktoś skutecznie jej to uniemożliwiał. Edward Foley to człowiek bez grama empatii i uczuć. Był prezesem poważnej firmy. Całe życie poświęcił pracy, a przy tym ucierpiała jego rodzina. Chciał, aby jego syn był taki sam jak on.

I Marcel za tym podążał. Skupiał się tylko na nauce, dokładnie dobierając sobie znajomych. Był typowym bananowym dzieckiem, Matko jedyna, jak on był nielubiany w swojej średniej szkole przez osoby z tak zwanego „niższego sortu".

Był doskonałym uczniem. Nauka nigdy nie sprawiała mu problemu, dlatego każdy rok szkolny kończył z najwyższą średnią. Mimo wszystko nie stronił od imprez. Ładne koleżanki także chętnie się za nim uganiały.

I wszystko było dobrze, aż nie zobaczył jak Edward Foley uderzył jego matkę. Był wściekły i zawiedziony. Widok jego matki ze łzami w oczach i czerwonym policzkiem był nie do zniesienia. Do tego naprawdę uważał ojca za porządnego człowieka. Takiego, który zawsze osiąga sukcesy i nikt nie jest w stanie mu przeszkodzić.

I kontakt się urwał. Jego ojciec uznał Marcela za słabeusza, skoro tak emocjonalnie podszedł do tematu matki. Niedługo później, Florence i Edward się rozwiedli. Marcel studiował, a jego matka zaczęła zwiedzać świat. Z ojcem kontaktował się sporadycznie.

Czasem był ciekaw co u niego, a później uświadomił sobie, że żyje podobnym życiem. Tylko bez rodziny, więc nikomu nie robił tym krzywdy. Oprócz samego siebie.

No i jakimś cudem, zachciał trochę to zmienić. Bał się, że mógłby tym zranić jedną osobę. Nie chciał, aby blondynka z fiołem na punkcie świąt, czuła się jak on i jego matka.

Chyba dlatego ta cała cholerna choinka stała pośrodku jego salonu.

Mimo wszystko – praca była ważnym aspektem jego życia. Dlatego dwudziestego pierwszego grudnia, wcześnie rano jechał do biura na ważne spotkanie z zarządcami. Była niedziela, ale osoby pracujące na takich stanowiskach jak ci w zarządzie, nie mieli czasu w tygodniu.

I trochę był zły na siebie, że zamiast przysłuchiwać się prezentacji Kevina Murdocha, prezesa całego News Corp. Wolał rozmyślać o czymś innym.

I niech go szlag, ale rozmyślał nad tym, co chciałby kupić Madelyn pod choinkę.

Nadal nie wiedział, czy spędzi z nimi Święta. Jednak trochę poszperał i wysunął wnioski z jej słów. Dzień wcześniej by w ciężkim szoku przez dobrą godzinę, kiedy dowiedział się, że Madelyn od niemal piętnastego roku życia wychowywała się w Domu Dziecka.

Nie wiedział o tym. Niby to gdzieś było w jej papierach, ale raczej się tym nie interesował. Zastanawiał się, czy... spędza Święta sama? Przecież to takie nieprawdopodobne. Na pewno ma dalszą rodzinę. Jednak sama myśl, że blondynka spędza ten dzień sama, mocno w niego uderzyła. Dlatego już wiedział, że musi jej coś kupić. Co, jeśli od paru lat nikt jej nie dał prezentu pod choinkę?

– Szczególne gratulacje dla Marcela Foleya, na ten moment jego dział wygenerował najlepszą produktywność.

Brunet uniósł głowę, kiedy usłyszał swoje nazwisko. Pokiwał głową, udając, że cały czas słuchał i był w wątku.

Świąteczna zmoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz