Rozdział 8

64 6 1
                                    

Siedziała przy ogromnym stole, obawiając się, jakkolwiek poruszyć. Towarzyszyły jej te same emocje, co ostatnim razem, kiedy tylko przeszła przez próg w drzwiach. Stęchły zapach uderzył ją w nozdrza, a ciemna pustka, wydawała się gorsza, niż w lochach. I znów ta cisza. Cisza, której od jakiegoś czasu miała dość.

Zdecydowanie za długo tam czekała.

Kominek za jej plecami wyglądał, jakby nie był używany od jakiegoś czasu, a obrazy, które niegdyś były tak piękne i zadbane, teraz wisiały zakurzone na ścianach, praktycznie nietknięte. Wydawało się, że pomieszczenie w ogóle nie jest używane. Nie mogła się nawet domyślać, że prawie, co tydzień, odbywały się tam spotkania Śmierciożerców.

Pot już zdążył oblać jej ciało, serce biło mocniej, a oddech przyspieszył. Nie chciała, za nic w świecie, znów go spotykać. Znów patrzeć w jego stronę i znów, słyszeć ten przeszywający głos.

Wzięła głęboki wdech. Przecież Draco obiecał jej, że wszystko będzie w porządku, jeśli po prostu wyzna prawdę. Po co się tym przejmowała?

Miały minuty, a ona wciąż czekała. Voldemort nie zjawiał się i nikt, inny do niej nie przychodził, żeby jej powiedzieć, że spotkanie się nie odbędzie. Szczerze mówiąc, liczyła na takie zakończenie. Tylko to oznaczałoby, że ponownie trafi do lochów. Tam, gdzie czas się zatrzymuje, a ty zagłębiasz się we własnych myślach, dochodząc do wniosków, o których w innych okolicznościach byś nie pomyślał.

Drzwi rozwarły się nagle, a w nich pojawiła się ciemna sylwetka. Luciana przełknęła ślinę.

Postać weszła do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Znów zapanowała cisza, tym razem przerywana cichymi krokami, podążającymi wzdłuż stołu. Czarna szata ciągła się za nim, a ku jej boku, pełzł ogromny wąż. Nad jej głową zapłonęły świece, które i tak dawały marne światło tej ciemności. Tylko dzięki nim zobaczyła, że w rogu stoi, nie kto inny, jak sam Voldemort.

Od razu spuściła wzrok.

— Przeczuwałem, że zmienisz zdanie... — Ten przeszywający głos. Wypowiedziany z taką dokładnością. Luciana niemal natychmiast poczuła dreszcze po ciele. — Twój ojciec nie jest wart krycia. Mogłaś od razu powiedzieć, gdzie się znajduje, oszczędziłabyś sobie... takiej kary.

Ta cisza chyba ją prześladowała. Czarny Pan zamilkł, zbliżając się w jej stronę, tak powoli, że Krukonka była pewna, że będzie to trwało wiecznie. Karmił się jej strachem.

— Liczę, że tym razem mnie nie okłamiesz... — Stanął przed nią, wpatrując się w nią z uniesioną głową. Minę miał poważną, w zasadzie bez żadnych emocji. — Gdzie ukrywa się twój ojciec? — spytał wprost, tym razem nie zamierzając się z nią patyczkować.

Odchrząknęła. Nie miała już wyjścia. Zaufała Malfoyowi i błagała, żeby tym razem jej nie wystawił. Wmawiała sobie, że jej ojciec będzie bezpieczny, tak, jak jej obiecał Ślizgon. Mogła ze spokojnym sumieniem wyznać Voldemortowi prawdę.

— Mieszkamy razem w Cambridge. W mieście za Londynem — zaczęła, czując, jak trzęsą jej się ręce. — Nasz dom ukryty jest pod różnymi zaklęciami, na poboczu miasta. Mugole go nie widzą, ale zdolny czarodziej bez problemu go odkryje, jeśli wie dokładnie, gdzie się znajduje.

Wiedział, że nie kłamie. Wyczuł to niemal od razu.

— Zmądrzałaś... Podoba mi się to. — Wyglądało, jakby się uśmiechał, ale to był jedynie wyraz triumfu. — Nie martw się, jeszcze zobaczysz swojego ojca... żywego — zaznaczył, odwracając się do niej tyłem.

Luciana obawiała się, co to może oznaczać. Będzie go chciał przyprowadzić, aż tutaj? Do Dworu Malfoyów? A potem zabije go na jej oczach? Nie mogła do siebie dopuszczać takiej myśli. W końcu Draco jej obiecał, że ojciec będzie bezpieczny.

Snowdrop ~ Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz