ocho

329 28 0
                                    


   Zapach papierosów i alkoholu unosił się w powietrzu. Tłum ludzi, który można było napotkać na każdym kroku, świetnie się bawił. Głośna muzyka była słyszalna w sąsiednich domach, jednak nikt nie reagował, ponieważ gospodarz ich uprzedził o nadchodzących urodzinach. Impreza Marco była naprawdę ogromna, a to tylko przez to, że zaprosił każdego kogo znał. Oczywiście niektórzy zabrali jeszcze osoby towarzyszące, więc zdecydowanie nie mogło skończyć się to dobrze.

Siedziałam przy basenie, paląc papierosa. Wokół mnie znajdowało się pare innych osób, które również oddawały się temu zajęciu. Nikt z nas się nie odzywał, korzystaliśmy z błogiej przestrzeni, by móc chwile odpocząć od ścisku w środku.

- Topaz! - usłyszałam męski głos i kierującego się w moją stronę wysokiego osobnika. Mówiąc że Marco zaprosił każdego kogo znał, miałam na myśli dosłownie każdego - Nie przywitasz się ze starym znajomym? - Na co westchnęłam i gasząc niedopałek podeszłam bliżej

- Cześć Tommy - podałam mu rękę, na co ten tylko mnie przyciągnął do siebie zamykając w uścisku - Chciało Ci się tu przyjeżdżać dla Marco?

- Miałem akurat po drodze, przyjechałem tutaj dla kogoś innego, dla pięknej dziewczyny która mnie niestety ignoruje - odsunął się i uśmiechnął ukazując rząd białych zębów - A tak na poważnie, przyjechałem do was do klubu, chce z tobą potrenować

Mogłam to przecież wszystko przewidzieć. Tommy, a właściwie Tommaso Marini, to dobry znajomy Marco z zawodów. Włoch jest jednym z najlepszych i przy tym cholernie przystojny. Przyjeżdżał czasem do Hiszpanii żeby zróżnicować sobie treningi, jednak nigdy nie wybierał Barcelony. Dopiero od momentu, gdy Marco nas ze sobą poznał, chłopak stał się w pewnym stopniu zainteresowany moją osobą, co sprawiło że wspominał o planach na trenowanie tutaj. A przez to że Marco ma szkołę, będę musiała zająć się jego cudownym gościem, z czego nie jestem tak naprawdę do końca zadowolona.

Ale tak, spędziłam z nim resztę imprezy. Następny dzień zresztą też, chociaż tak naprawdę tego nie planowałam. Spotkałam go już o 11 na naszej małej salce, gdzie zawsze się rozciągałam przed zaczęciem walk. Siedział z Marco na środku sali i rozmawiali o czymś w przerwie od ćwiczeń. Pokierowałam się w róg mając ubrane słuchawki. Udawałam niezainteresowaną, ale jednak nie potrafiłam im się nie przyglądać z ukrycia. Chłopak naprawdę o siebie dbał, nawet głupia koszulka na trening idealnie wpasowywała się ze spodniami i skarpetkami.

Gdy na koniec treningu myślałam że resztę dnia spędzę w domu, moje plany jak zwykle zostały zmienione. Sanz przez pół godziny tłumaczył mi kolejny krok w projekcie z Nike, by potem poinformować mnie że idziemy dzisiaj na mecz. Miało to pokazać publice naszą współpracę z Blaugraną, oraz pokazać naszemu gościowi jak wygląda życie w Barcelonie. Tak, zabieraliśmy tam Mariniego, a razem z nim jeszcze Marco żeby nie był smutny. Nikt nas tam nie zapraszał, po prostu Manuel chciał zrobić ruch marketingowy i miło spędzić z nami czas. Obejrzenie meczu naprawdę mnie ucieszyło, ale wolałam tam pójść z samym Manuelem i Marco... Oraz żeby była z nami Lucía, tak jak kiedyś.

- Kto jest twoim faworytem? - Tommy spytał mnie kiedy szliśmy przez ramblę - Będę kibicować tej samej drużynie

- A komu mogę kibicować jak nie swoim? - spojrzałam na niego zdziwiona - Współpracujemy, nie wiem czy widziałeś - kiwnął na to głową zauważając jak głupie było jego pytanie

- Pójdziemy kupić koszulki, prawda? - wtrącił Marco patrząc błagalnie na najstarszego z naszej czwórki - W końcu ważny mecz, to trzeba

- Pójdziemy - Sanz objął naszą trójkę przyciągając do siebie - Wykosztuję się i kupię moim dzieciakom

I kupił, chociaż zajęło nam to godzinę. Marco jak zwykle nie mógł się zdecydować co chce, więc sami mu wybraliśmy. Koszulka z numerem dziesięć wyglądała całkiem dobrze na najmłodszym chłopaku, który chyba zrozumiał moją aluzję w wyborze akurat tej bluzki. Ansu i Marco w pewnym stopniu byli podobni, co zaczynałam to zauważać z każdym dniem. Ja miałam oczywiście ubrany numer dwadzieścia trzy, z czego wiem że Jules później się ucieszy. Przez chwilę jeszcze myślałam nad koszulką Frenkiego, ale jednak to Francuz był w pewnym stopniu już moim przyjacielem. Na koszulkę dla Manuela złożył się ze mną Marini, co naprawdę było miłe z jego strony. Trener, w pewnym stopniu nasz przywódca jak go nazywałam czasem, dumnie miał na sobie numer pięć. Za to Tommy wybrał to czego bym się nie spodziewała. Napis Gavi na jego plecach naprawdę śmiesznie dla mnie wyglądał. I to tylko przez to, że obydwoje bardzo się różnili.

- Chodź, zrobimy sobie zdjęcie - Tommy objął mnie ramieniem wyjmując telefon. Mecz miał się zaraz zacząć, nasze miejsca znajdowały się przy samym wejściu na murawę, więc chciał uchwycić w tle wchodzących zawodników - Uśmiechnij się ładnie, wrzucę to na story - po czym szybko zrobił pare zdjęć gdy Duma Katalonii zaczęła wchodzić

- Też chcę zdjęcie - Marco ustawił się obok by Manuel cyknął mu szybką fotkę - Teraz jakąś z innym ustawieniem - zaczął robić dziwne gesty do aparatu. Ja się nie poruszyłam, czując jak Włoch dalej mnie obejmuje. Jednak szybko się to zmieniło gdy poczułam jego usta na swoim policzku, a chwilę później jak ktoś krzyczy moje imię. Jules mnie zauważył... I widział to co przed chwilą się wydarzyło. Odsunęłam się od chłopaków by pomachać piłkarzowi i pokazałam na swoją koszulkę, na co ten wystawił dwa kciuki w górę. Podszedł jeszcze szybko do ochroniarza stojącego przed trybunami i powiedział mu coś na ucho, by zaraz potem wrócić do swoich kolegów z drużyny.

Zmyślając jakąś historię o ważnej rozmowie, namówiłam Manuela by zamienił się miejscami z Marinim. Nie chciałam obok niego siedzieć, dziwnie się czułam z tym co zrobił, nawet jeśli miało to być tylko dla zabawy. Nie chciałam też mu jednak tego wypominać, bojąc się że chłopak mnie wyśmieje. W trakcie meczu udawałam że nic się nie działo, oglądałam zafascynowana jak moja ulubiona drużyna gra. Marco w pewnym momencie rzucił komentarz że rzadko kiedy jestem tak rozemocjonowana jak teraz, co rozbawiło wszystkich, nawet mnie.

- Strzelił, udało mu się - krzyczałam obejmując każdego po kolei, gdy Lewandowski trafił do bramki w doliczonym czasie

- Przepraszam, dostałem zadanie żeby zabrać państwa na dół pod koniec meczu - ochroniarz do którego wcześniej zwrócił się Koundé podszedł do naszych miejsc - Ponoć się znacie - wskazał na boisko mając na myśli drużynę Barcelony

- Tak, tak - Manuel szybko pokiwał głową i zaczął nas popychać do wyjścia, gdzie przechwycili nas inni ochroniarze sprowadzając nas do wejścia na murawę

Nie miałam pojęcia co się dzieje, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Stojąc tu teraz, a gdy byłam tu na treningu to zupełnie dwa inne światy. Jednak moje emocje zupełnie się nasiliły gdy Gavi strzelił kolejną bramkę. Ostatnie sekundy doliczonego czasu, a on postanowił jeszcze bardziej pogrążyć Espanyol. Słysząc zaraz później gwizdek oznaczający koniec meczu, wybiegłam na murawę dołączając do cieszącej się drużyny. Gdy byłam już blisko, chłopak podbiegł do mnie zamykając mnie w szczelnym uścisku, po czym podniósł mnie odkręcając parę razy.

- Przyszłaś - uśmiechnął się odstawiając mnie na ziemię

- Nie mogłam odpuścić tego meczu - skłamałam, przecież miałam go oglądać w telewizji bo nie było biletów - Gratuluję

- Dzięki - znowu mnie objął, a w jego ślady poszła reszta drużyny która prawie mnie zmiażdżyła

———
zaczyna się coś dziać, mówię wam będzie ciekawiej :)))

Over the fence • Pablo Gavi •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz