Krótko po tym jak Jean opuściła jego gabinet, dopił zimną już herbatę, po czym nie przejmując się brakiem śniadania, zarzucił płaszcz na siebie i wyszedł. Uprzednio przekazał Adelinde by nie czekała na niego z obiadem, bo prawdopodobnie zje coś na mieście, a potem wstąpi na chwilę do tawerny więc najszybciej pojawi się na kolacji. Pokojówka jedynie przytaknęła z uśmiechem choć nie była z tego powodu zadowolona. Widziała jednak, że coś nie dawało spokoju mężczyźnie, a znając jego charakter wiedziała, że tak łatwo nie odpuści. Nie wyglądał jednak przy tym na zdenerwowanego. Chociaż tyle.
Wiosenny podmuch wiatru przywitał go kiedy tylko przekroczył próg domu stawiając pierwszy krok na brukowej dróżce prowadzącej od domostwa do końca należących do niego ziem. Znajomy widok plantacji winogron za każdym razem przywodził mu na myśl to jedno konkretne wspomnienie. Wspomnienie, w którym oboje będąc dziećmi, wraz Kaeyą gonili się wśród sporo wyższych od nich winorośli. Za każdym razem pozwalał sobie przy tym na uśmiech, bo niektóre skrawki przeszłości były naprawdę miłe i zdecydowanie warte wspomnienia. Wtedy jako dzieci nie przejmowali się niczym, bo zabawa była najważniejsza tak samo jak ich relacja. Nawet kiedy inne bogate dzieci wraz z rodzicami przyjeżdżali do Dawn Winery zawsze kończyło się na tym, że Diluc udawał chorego by móc wymknąć się do części kuchennej, skąd wraz z Alberichem wymykali się na tyły domostwa by móc wspólnie spędzić czas. Jako dzieci, choć tak różne od siebie, byli dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Niczym bracia jedno było gotów stanąć w obronie drugiego, lecz momentu kiedy zaczęli się od siebie tak oddalać nigdy nie zapomniał. Nie potrafił, a wszystko zaczęło się kiedy osiągnął wiek odpowiedni by według ojca zacząć interesować się rycerstwem. Wtedy kiedy tylko pogoda dopisywała, Crepus zabierał go na całe dnie na pobliską polanę by uczyć posługiwania się mieczem. Początkowo młody Ragnvindr był tym naprawdę zafascynowany, ale z czasem stało się to dla niego nie tyle przyjemnością co zwykłym obowiązkiem. Nie narzekał latem kiedy długie dni pozwalały do późna siedzieć na dworzu, bo mógł wtedy choć na godzinę wyjść i spędzić czas z Alberichem chociaż po wcześniejszych treningach ojca był niemal padnięty. Kaeya zawsze doceniał, że ten pomimo przybywających obowiązków zawsze znajduje choć skrawek wolnego czasu. Dla niego czerwonowłosy był bardzo ważny choć nigdy nie powiedział mu tego głośno. Jednak im starsi byli tym tego czasu mieli coraz mniej. Skazany na coraz częstsze samotności, Kaeya zaczął pomagać kobiecie, która traktowała go jak syna. Pech chciał, że była kucharką, a jego zdolności w pichceniu były niemal zerowe. Mimo to kobieta wykazywała ogromną cierpliwość i finalnie udało jej się nauczyć niebieskookiego kilku łatwych przepisów, z którymi według niej powinien sobie poradzić nim znajdzie sobie dziewczynę.
Jednak największy przełom nastąpił dopiero z końcem kwietnia kiedy to młody Ragnvindr skończył osiemnaście lat. Zamiast pełny radości i hucznie obchodzony, dzień ten stał się dla nich obu przekleństwem. To właśnie wtedy dziwna siła zaatakowała ich w lesie. To właśnie wtedy Diluc dowiedział się o delusion ojca i tym jak ta moc jest niebezpieczna. Choć pozbyli się kłopotu, łącznie z nim czerwonowłosy stracił ojca. Zamiast czasu świętowania i długo oczekiwanego pasowania na rycerza, nadszedł czas żałoby. Młody Ragnvindr zamknął się dosłownie na każdego - unikał jak tylko się dało bądź zbywał krótko. Nie chciał rozmawiać, nie chciał słyszeć słów współczucia, bo nie to było mu teraz potrzebne. Jako jedyny dziedzic Dawn Winery, wszyscy wcześniejsi pracownicy ojca podlegali mu, więc wystarczyło powiedzieć, że ktokolwiek poruszy ten temat zostanie zwolniony. To podziałało, lecz nie do końca. Kaeya jako jedyny nie miał szczęścia by wpaść na swojego przyjaciela, więc kiedy tylko trafiła się okazja - nie mógł jej zmarnować.
Diluc zatrzymał się przy głównym wejściu na teren rozległej plantacji. Jeden rzut okiem na prawo wystarczył by zacisnął mocniej zęby, a dłonie same zacisnęły się w pięści. To właśnie tu tamtego dnia omal nie doszłoby do tragedii. Alberich chciał go wtedy pocieszyć, a Luc choć tego potrzebował - odtrącił go w najgorszy możliwy sposób. Zaatakował. Kaeya, który wtedy nie miał za wielkiego doświadczenia w walce z mieczem był z góry skazany na porażkę. Zresztą nie chciał wtedy walczyć. Nie z nim. Zamiast walczyć, robił uniki i szło mu całkiem nieźle dopóki nie potknął się. Widok przerażenia w jego oczach do tej pory wydawał się Dilucowi zbyt żywy. Gdyby tamtego dnia Alberich nie otrzymał wizji, gdyby tylko lodowa tarcza się nie pojawiła - naładowany mocą pyro miecz pozostawiłby po tym zdarzeniu wyraźny ślad na opalonej skórze granatowłosego. Po tamtym zdarzeniu przez dobry rok unikali się jak ognia, lecz wyrzuty sumienia coraz częściej dopadały młodego Ragnvindra. Uparcie starał się zrzucić winę za to zdarzenie na niczego winnego Kaeye, który przecież i tak by nie zdołał pokonać potwora. Mimo to takie przekonanie pomagało mu i to na tyle, że z wiekiem coraz łatwiej w to wierzył. Utkwił we własnym kłamstwie tracąc przy tym najlepszego przyjaciela. Nagle nie obchodziło go, że krótko po tym zdarzeniu Albeich wstąpił do zakonu rycerzy Mondstadt. Gdyby nie pojawiał się w jego tawernie może i zdołałby zapomnieć o nim na dobre, ale czy tak byłoby dla nich lepiej?
CZYTASZ
~ The wine from Abyss ~ ||Genshin Impact/Kaeluc||
FanfictionPonoć Abyss jest miejscem, gdzie nikt kto nie jest potworem, nie przeżyje, ale... czy aby na pewno? Czy miejsce to może stać się nowym domem dla dwóch przeciwności? Po tym jak Diluc i Kaeya zostają wygnani z Mondstadt, podróżują z nadzieją, że...