#8

111 9 1
                                    

Pov. Diluc

Kiedy Kaeya wyszedł z posiadłości, Diluc usiadł na skraju łóżka i bezradnie ukrył twarz w dłoniach, którymi po niej przejechał, naciągając skórę w dół. Nie rozumiał nic, co wydarzyło się w ciągu najbliższych godzin. W oczach czerwonowłosego mężczyzna od zawsze był ekscentryczny i ciężki do odczytu, jednak jego pobudki nigdy nie powodowały bezpośredniego zagrożenia dla drugiego człowieka. Słynął z ochrony obywateli Mondstadt, jako ceniony kapitan kawalerii, mimo swojej bezpośredniości. Największą rozterką, z którą zmagał się Ragnvindr był fakt, że nie wiedział, co powinien zrobić z oprawcą. Z jednej strony nie w jego stylu było milczenie i zamiatanie sprawy pod dywan, ale z drugiej, w głębi serca nie chciał, by jego bliski został ukarany. Gdyby wieść o sprawcy zabójstwa rozniosła się wśród mieszkańców mężczyzna stracił by swój cały autorytet, stał by się nikim w oczach całej społeczności. Szacunek i zaufanie, na które tak ciężko pracował legły by w gruzach, dokładnie tak samo jak ciało zamordowanej kobiety. Donna, mimo bycia uciążliwą nie była złym człowiekiem, który zasługiwał na brutalne zakończenie żywota. Diluc chciał przerwać nieudolne zaloty mieszkanki, jednak zdecydowanie nie w tak okrutny sposób. Zmęczony tym wszystkim postanowił wykorzystać fakt, że finalnie udało mu się odprawić Kaeye i pójść spać, próbując zapomnieć o tym wszystkim.Ułożył się wygodnie w posłaniu i okrył kołdrą do połowy torsu, a następnie zgasił lampę, stojącą po jego prawej stronie. Wydawało by się, że po kilku minutach zasnął głębokim snem, jednak w rzeczywistości cały czas czuwał, zasypiając i budząc się naprzemiennie. W pewnym momencie usłyszał skrzypnięcie, ktoś otworzył drzwi i zaczął iść schodami w górę. Rozpoznał ten charakterystyczny sposób stawiania kroków, znajomy stukot butów. W odzewie tylko przekręcił się na bok, mocniej zaciskając powieki. Był świadomy, kiedy Kaeya zapewniał o sumiennym wykonaniu zadania, kiedy uklęknął przy łóżku i położył głowę na miękki materac, kiedy jego oddech dotknął zmęczonej twarzy.- Niech stracę, jednak kiedy wstanę o świcie, masz zrobić wszystko, abym ciebie nie zastał - wyszeptał po kilku minutach delikatnie ochrypniętym tonem, a następnie odwrócił się do niego plecami. Nie miał siły na daremną walkę, wiedząc, że Kaeya i tak postawi na swoim. Wgniótł kark w poduszkę, mając nadzieję, że to pomoże mu w zaśnięciu, które z pewnością nie będzie łatwe.

Obudziły go promienie słońca, które wygramoliło się spod grubej osłony chmur deszczowych. Tak przynajmniej myślał, ponieważ w rzeczywistości to nie słońce go obudziło, lecz człowiek, który był sprawcą wczorajszego dramatu. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć Kaeya uśmiechnął się serdecznie i zaprosił na ciepłe śniadanie, wyciągając zza pleców dłonie, w których trzymał bukiecik lamp grassów, spiętych czerwoną, jedwabistą kokardą.
- Czego ty nie rozumiesz, nie wyraziłem się jasno? Miałeś o d e j ś ć -
podkreślił ostatnie słowo zdenerwowany. Do jego nozdrzy docierał przyjemny zapach, który działał jak wabik na pusty żołądek. Mimo odczuwalnego głodu nie chciał jeść śniadania, nie od niego.
- Za pół godziny wychodzę do baru, nie licz na wspólnie zjedzone śniadanie -
zarzucił na siebie szlafrok, który zwisał z oparcia łóżka
-chyba, że masz mi cos do powiedzenia, na temat wczorajszego zajścia -
mówił stanowczo, jednak o wiele łagodniej niż wcześniej. Wiedział, że nerwy w takiej sytuacji są bezużyteczne.

Jesteś dla mnie płomieniem w ciemności || LucKaeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz