『4』

382 27 5
                                    

Pov: Gavi

Idąc za Pedrim, spodziewałem się, że na mnie nakrzyczy czy coś i będzie spokój. Ale jak tylko zatrzymał się i odwrócił do mnie, zobaczyłem, jak bardzo się pomyliłem.

- Ja... chciałem cię przeprosić - mruknął, wpatrując się w ziemię.

- Mnie? Za co? - patrzyłem na niego w osłupieniu. Pedri? Przeprasza? Sfilmujcie to.

- Że byłem niemiły... - Pedrito kopnął trawę. Strasznie się wściekłem.

- CO TY ODPIERDALASZ!? CENNĄ TRAWĘ KOPIESZ!? WIESZ, ILE ONA WYCIERPIAŁA PRZEZ TAKICH JAK TY!? - zacząłem na niego krzyczeć.

- Gavi, czil, ship ma być spokojny, Szczęsny zamówił. - odezwał się Frenkie.

- Jasne, wybacz. - odetchnąłem głęboko i zacząłem tłumaczyć temu pacanowi. - Pedri, trawa jest miła, przyjacielska i nigdy ci nic nie zrobiła, a ty ją bezlitośnie kopiesz. To zielone cudo nawet nie ma szansy się wytłumaczyć, bo ty jesteś agresywny. Pomyślałeś kiedyś o tym?

- Nie, przepraszam, już więcej nie będę. - Pochylił się i dotknął trawy.

- NO I SUPER! A TERAZ CHODŹ! - chwyciłem go za rękę i pociągnąłem w stronę wyjścia. Robiłem to powoli, bo wiadomo - kamerzyści też mają swój sprzęt. A jak mi wytłumaczyli wcześniej, Szczęsny to bardzo ważny prezydent Belgii z korzeniami polskimi i holenderskimi i licznymi przywilejami szlacheckimi oraz shipper numer 1 na świecie. I podobno może wypić czternaście butelek wódki pod rząd. Wyczyn. Wysłali mi nawet jego zdjęcie - ustawiłem sobie na tapetę. Świetny jest.

A wracając do Pedrita, to strasznie wolno się ubierał i musiałem go walnąć trzy razy, żeby się ogarnął. Gdy wreszcie zrozumiał jak się zapina bluzę, wjebałem go do auta. I pojechaliśmy gdzieś.

**************

Dojechaliśmy.

Pedri spał.

Muzyka się skończyła.

Co zrobiłem?

Wyjebałem mu w ryja.

- EJJJ!!! - Pedri gwałtownie się wyprostował i spojrzał na mnie z wyrzutem.

- Kara za grzechy - wzruszyłem ramionami i wysiadłem z samochodu.

- Idziemy przynajmniej gdzieś gdzie będzie fajnie? - zaczął marudzić Pedro.

- Jeśli będziesz się tak zachowywał to nigdzie nie pójdziemy. - zatrzymałem się.

- No dobra, jezu... prowadź. - Pedruś zamilkł, więc ja także się wyciszyłem.

Poszedłem w stronę mojego kul domku, bo właśnie tutaj przyjechaliśmy. Pociągnąłem za klamkę, ale zapomniałem, że nie odkluczyłem drzwi, no i się nie otworzyły. Z westchnieniem wyjąłem z kieszeni klucz, wsadziłem do zamka i przekręciłem. Nacisnąłem wkurwiony na klamkę. Drzwi otworzyły się z impetem, a ja poleciałem do tyłu.

Przed oczami przeleciało mi pół przedszkola czy do czego ja tam chodziłem, pewny, że umrę na miejscu, ale nagle wpadłem na kogoś. Silne ramiona przytrzymały mnie i pomogły utrzymać równowagę.

- Wszystko dobrze? - usłyszałem miękki głos Pedriego. Zawstydziłem się lekko, ale odpowiedziałem:

- Tak, jak najbardziej. Chodźmy już.

Ruszyłem przed siebie, ale za bardzo skupiłem się na nie patrzeniu na Pedriego, i wpadłem na drzwi. Po raz drugi Hiszpan uratował mnie przed upadkiem. Otrzepałem ubranie, czując mieszankę wstydu oraz złości, i wszedłem do domu, już bardziej ostrożnie.

- Więęęc... co robimy? - zapytał starszy. Przewróciłem oczami.

- Cóż, to chyba jasne, że zrywamy się z treningu dlatego, żeby pooglądać Shreka.

- Hmmmm... chyba wolałbym Avengersów. - uznał Pedri. Zauważył moje luksusy w salonie i skoczył na kanapę.

- AVENGERSI! TAK! JA CHCĘ! - ochoczo zrobiłem to co on. Przez PRZYPADEK wylądowałem na jego kolanach. Spojrzałem na niego przepraszająco. Ten tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się, więc umościłem się na nim wygodniej, a potem położyłem.

- Na przygodę! - zawołał Pedri i włączył film, a potem pogrążyło nas End Game.

~~

Zapomniałem o tej książce...

Zawsze przy tobie | Pablo Gavira x Pedri GonzálezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz