Rozdział 10 Miejsce duchów

39 8 12
                                    

Obudziło ją szarpnięcie. Rozejrzała się. Nad nią stała zaniepokojona mama. Wystraszona, że coś się stało natychmiast zerwała się na nogi, zapominając o kostce i równie szybko usiadła, przypominając sobie o niej.

– Mamo?

– Czemu twój telefon jest w kawałkach na podłodze? – Nawet o tym nie pomyślała i tak prawie nikt do niej nie dzwonił, oprócz mamy.

– Cholera...

– Martyna! – upomniała ją matczynym tonem, chociaż nie do końca potrafiła ją karcić. Dziewczyna i tak robiła wszystko po swojemu.

– Rzuciłam nim o ścianę. – Wymyśliła na poczekaniu. Tylko czemu miałaby rzucać telefonem w ścianę? Rozpaczliwie próbowała się skupić. – Bo... bo spanikowałam jak zadzwoniła policja. – Natychmiast zdała sobie sprawę, że to był głupi pomysł i na pewno podpadał pod kolejny szlaban. 

Mama patrzyła na nią z niedowierzaniem, nie dlatego żeby policja do niej nie mogła dzwonić... Nawet jej by to nie zdziwiło, ale ona nie panikowała. Martyna była zaskakująco opanowana, jak na nastolatkę.

– Po czym poznałaś, że to ich numer? – Historia była mocno podejrzana, zważywszy, że Martyna była niepełnoletnia i gdyby coś narozrabiała to w pierwszej kolejności dzwoniliby do rodziców.

– Miałam zapisany.

Zdecydowanie kłamała, uznała Elżbieta.

– Uhm... Powiesz mi prawdę?

– A ty? – spytała myśląc o tym, czego jej nie mówiła i co spadło cieniem na nie obie jednocześnie.

– O czym? 

Przez moment chciała wyrzucić z siebie wszystko: pytania o atlas, o profesora, Elisavet, Philipa, to głupie zdjęcie, którego szukała, Julię Zamojską, ale matka wyglądała tak jakby się miała rozpłakać.

– Nic mi nie jest, tylko muszę coś zrozumieć.

– Co?

– Nie mogę o tym teraz mówić. – Postanowiła iść w zaparte, bo wymyślanie historii szło jej strasznie słabo.

– A co z kostką? – Co te matki mają za problem? Jakby miały oczy dookoła głowy.

– Nie wiem.

Matka nakazała jej usiąść, po czym podniosła jej nogę i przyjrzała się dokładniej. Obmacała staw i chyba nie była zadowolona z wyniku oględzin. Faktycznie opuchlizna się zwiększyła, a dotyk bolał.

– Nie masz gorączki? – spytała.

Była nieco rozbita, a Elżbieta widziała jej szklisty wzrok. Dotknęła zimną ręką czoła córki. Dało to przyjemny dreszcz zimna i ulgi.

– Szpital – zawyrokowała mama. 

Martyna najbardziej na świecie nienawidziła szpitali, traktowała je jak umieralnie. Postanowiła, że nie pojedzie. Ojciec wyjechał na delegacje, a matka nienawidziła prowadzić, prawie tak jak Martyna szpitali. Matka z córką dyskutowały na ten temat chyba z pół godziny, aż w końcu Martyna poddała się. Pozostał tylko problem jak miały się tam dostać, bo chyba nie pieszo, ciężko by było pokonać 30 km z uszkodzoną kostką. Elżbieta zaproponowała ojca Kasi, potem Darka (co spotkało się z wyraźnym protestem Martyny).

– Włóż mi kartę sim do jakiejś starej komórki – powiedziała Martyna. Miała tylko ogromną nadzieję, że jego numer zapisał się na karcie sim. Cóż, jej komórka nie wyglądała na taką, która miałaby kiedykolwiek zadziałać.

Wszystko, co odbiera mi oddechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz