Rozdział 35 Tylko geny nie kłamią

10 6 0
                                    

Szła, a łzy popłynęły z oczu, co było zaskoczeniem nawet dla niej samej. Nie była zdziwiona faktem, że Robert Kamiński nie jest jej prawdziwym ojcem, jednak bolało ją kłamstwo mamy. Myślała, że się dogadują, szczególnie ostatnio. Nie sądziła, że była zdolna tak wprost powiedzieć coś takiego. Jednak skoro to nie Robert Kamiński był jej ojcem. To kto? Na myśl przychodził jej tylko Philip Ptolemaios. Jej mama była, wtedy po raz pierwszy i ostatni w Egipcie, ale podobno pojechała tam w ciąży. Tak twierdzili wszyscy, najwyraźniej było inaczej. 

Ale czy Jacek wiedział? Nie, nie mogła w to uwierzyć. Nie zdradziłby jej, a jednak wątpliwości narastały. Ryszard... Mówił do niej „królowo", a ten jasnooki chłopak – Julius: „a może zwracać się do ciebie córko Philipa", nawet Swietłana, która wcisnęła jej do ręki zdjęcie mężczyzny i te sny o Egipcie. Wiedzieli... Dlaczego miała tak mało wątpliwości? Ryszard... on chyba bał się jej powiedzieć. Ba, nawet próbował to jakoś przekazać. Ale Jacek? Czy mógł nie wiedzieć? Ufała swojej matce tak bardzo, że była ślepa... Jakie to wszystko skomplikowane, musi z nią pogadać, ale najpierw potrzebowała spokoju i lepiej, żeby ta jędza, nazywana babcią Zofią, wyjechała. 

Nareszcie na horyzoncie zachmurzonego nieba pojawiły się budynki stajni, spotka Jacka, przytuli się i porozmawia. Wzdrygnęła się, a jeśli on też ją okłamywał. Coś nagle odepchnęło ją od chłopaka, już miała zawrócić, ale uświadomiła sobie, że tylko on potrafił ją zrozumieć. Tak bardzo przypominał jej ten przeklęty kraj – Egipt, że bała się go teraz zobaczyć.

Gdy tylko zobaczyła jego sylwetkę, od razu zrobiło jej się lepiej. Prowadził właśnie jakiegoś konia, ale to ją niewiele obchodziło. Musiała być, jak najszybciej blisko niego. Rzuciła się biegiem strasząc jednocześnie zwierzę. Mocno przytuliła się do chłopaka, a jemu zrobiło się na ramieniu mokro od łez.

– Kochana, odsuń się na moment. – Nie zareagowała. – Hawana. – Ledwo odciągnął konia, bo Martyna zblokowała mu rękę. Klacz już miała ją ugryźć, kiedy ta jak oparzona odskoczyła w ostatniej chwili.

Dopiero teraz mógł zobaczyć zapłakaną twarz. Jedynie oczy pozostawały niezmiennie pięknie. Włosy były potargane, policzki mokre, musiało stać się coś złego. Pożałował, że nie poszedł z nią na to spotkanie z babcią, może rzeczywiście było, aż tak dla niej trudne. Gdyby tam był, mógłby spróbować ją ochronić. Jednak czuł, że tu chodziło o coś innego, znacznie głębszego. Odstawił konia i przytulił ją łagodnie, mimo, że jego głowa znów zaczęła kłuć i z trudem trzymał się na nogach.

– Mała, spójrz na mnie, proszę. Co się stało? – Wykonała to proste polecenie.

– On nie jest moim ojcem... – Jacek westchnął, może to i lepiej, że teraz się dowiedziała, niż potem z całą przykrą resztą.

– Kochana, nie martw się. To nie ma znaczenia.

– Ona mnie okłamała. – Chłopak domyślił się, że chodzi o panią Kamińską.

– Chciała cię chronić, mała.

– Ale... to nie ochrona... – Podniósł ją delikatnie, choć z większym wysiłkiem, niż wcześniej. Skuliła się w jego ramionach.

– Rozumiem, że zostajesz? – spytał łagodnie.

– Mogę prawda? – Popatrzyła w górę na niego.

– Zawsze – zanim zdążył to przemyśleć, powiedział.

– Trzymam za słowo. – Mimo kiepskiego stanu, nie przeoczyła nadarzającej się okazji. W końcu mógł bardziej uważać na to, co mówił. – Jacek, muszę zadać ci to pytanie. – Patrzyła mu prosto w oczy, wzrokiem nagle wyrazistym i zdeterminowanym. – Czy ty wiedziałeś?

Wszystko, co odbiera mi oddechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz