Rozdział 30 Ogień

24 6 4
                                    

„I tylko ogień jest wieczny – pomyślał. – A nie, jestem jeszcze ja". – Uśmiechnął się ironicznie połową ust. Ostatnio dużo myślał o swoim życiu i o życiu, po życiu, ludziach których pokochał i na ile powinien ingerować w to, co się działo. Zawsze wydawało mu się, że po śmierci wyzbędzie się wszystkich uczuć i będzie krążył po ziemi wolny, jak ptak, a jednak tak się nie stało. Świat bez emocji był tylko światem, a z nimi aż światem. 

Najpierw była Elisavet, miłość do niej wróciła pierwsza, nieoczekiwanie i niepostrzeżenie, potem Philip, istota na wskroś fascynująca, obok której nikt nie mógł przejść obojętnie. Następnie sentyment kazał mu wrócić i spotkać Julię, którą pokochał jak osobę najbardziej ze wszystkich podobną do niego samego. Najtrudniejszą jednak miłością był mały, osierocony chłopiec, który wyrósł, ale nie dorósł jeszcze do tej pory. Na imię miał Julius i bez wahania zabiłby każdego, kto stanąłby na jego drodze. Kochał więc cztery osoby.

– O czym myślisz profesorze? – spytał chłopak, obudziwszy się. – I co robisz na moim łóżku?

– Zastanawiam mnie jak to jest, że zło wcielone sypia.

– Sypia i to całkiem nieźle. – Chłopak przeciągnął się. – Co cię sprowadza, profesorze? – Patrzył na niego niemal z czułością, w świetle porannego słońca wyglądał jak młody bóg. Oczy miał spokojne, rysy odprężone, Edmund wiedział, że tylko przy nim taki bywa. Od dziecka musiał być silny i brutalny. Zdeprawowało go to, a jakże inaczej.

– Zbierasz armię? – spytał.

– Szkolę wojowników, nazywam ich hejterami. – Ziewnął. – Zgłaszasz się na ochotnika?

– Tak nazywasz tych swoich pieprzniętych nerdów?

– Profesorze, co za język! – Uśmiechnął się połową ust. Edmunda strasznie to drażniło, bo nawet nie zauważył kiedy chłopak zaczął naśladować jego miny i gesty. W końcu ktoś się zorientuje że mieli ze sobą coś wspólnego.

– Masz świadomoś, że jeden sługa Philipa zabiłby ich wszystkich w nie dłużej niż kwadrans?

– Eeee... – Machnął ręką. – Zdobyłbym nowych.

– Czasem jesteś taki głupi...

Po twarzy chłopaka przebiegł cień złości, ale powstrzymał się. Czekał co profesor powie, zawsze w takich sytuacjach mówił coś mądrego. Potrzebował jego rad, bez niego nie przeżyłby tak długo.

– To zupełnie bezsensowne tracenie energii i czasu, skoro wystarczyłoby nauczyć ich chronić umysł i ciało albo stworzyć im bezpieczną ucieczkę.

– Ale to bezwartościowe gnojki...

– Może, ale są twoją siłą, której nie warto tracić, a wzmacniać.

– Hmm... pomyślę nad tym. Profesorze, zagramy? – Zawsze grali w szachy, pomagało mu to lepiej myśleć.

– Nie dziś J. – Co prawda miał nieodpartą ochotę rozgromić go jeszcze raz, ale wolał podręczyć Philipa. Musiał wreszcie poznać tą dziewczynę.

– Szkoda. – Cień pojawił się w jego oczach, aż trudno było uwierzyć, że potrafił być bezwzględny i okrutny.

– Mam coś dla ciebie. – Wyciągnął z kieszeni wisior. Znalazł go, a jakże, w grobowcu. Był to misternej roboty zawieszka, malachit, taki jak jego oczy, otoczony srebrnymi wężykami. Od razu pomyślał o Juliusie, kiedy odnalazł go. W sumie to zabawne, bo malachit chronił przed złą energią, dbał o równowagę. Pomyślał, że może uchroni to jego duszę w jakiś sposób... – To talizman, noś go przy sobie.

Wszystko, co odbiera mi oddechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz