7. Imbecyl

1 0 0
                                    

      - I co ci to da, że będziesz wagarować?! Chcesz powtarzać klasę?

Moja siostra uśmiechnęła się kpiąco i skrzyżowała ręce. Zapowiadała się naprawdę niezła jatka.

- O ile mi wiadomo, wystarczy mieć pięćdziesiąt jeden procent obecności.

Mama zatrzasnęła laptopa i rzuciła jej wrogie spojrzenie.

- A więc rozumiem, że nie zależy ci na dobrych studiach?

Wiktoria prychnęła.

- To jest koniec roku, mamo. Nikomu nie zrobi różnicy, czy chodzę regularnie na lekcje, czy nie.

- Mi to robi różnicę. Zresztą z tego, co twoja wychowawczyni do mnie napisała, wynika, że już od dłuższego czasu chodzisz do szkoły w kratkę.

Moja siostra zbladła. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak wyklinała w myślach swoją wychowawczynię.

- Nienawidzę tam chodzić! – krzyknęła rozjuszona i poszła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.

Mama spojrzała na mnie. Bezsilność malowała się w jej ciemnych, przygasłych oczach.

- Poddaję się. Nie wiem, co mam z nią zrobić.

Zamknęłam książkę i wstałam z fotela.

- Daj jej ochłonąć – poradziłam. – Dobrze wiesz, jak jest.

Wiki była niesamowicie ciężkim przypadkiem o ognistym temperamencie. Zawsze stawiała na swoim i buntowała się przeciwko wszystkiemu. Moje zupełne przeciwieństwo, jeśli chodzi o charakter. Ja trzymałam się na uboczu, nie mówiłam zbyt wiele, za to ona wręcz przeciwnie, a ostatnio zrobiło się wyjątkowo ciężko. O ile jakiś czas temu jeszcze dało się z nią porozmawiać, teraz było to niewykonalne.

Gdy weszłam do swojego pokoju, niemal od razu z niego wyszłam. Przeklinając czerwiec, otworzyłam okno, choć nie wiązałam zbyt wielkich nadziei z tym, że cokolwiek to pomoże.

W dalszym ciągu nie powiedziałam rodzicom o przekrętach Anety. Nie mogłam. Teoretycznie, chociaż wiedziałam, że moja mama zachowałaby to dla siebie i nikomu, naprawdę nikomu by się nie pochwaliła gdybym tylko ją o to poprosiła. Cały czas zastanawiałam się, jak wytłumaczę tą całą farsę moim rodzicom. Nie miałam nawet pomysłu, jak zacząć. Pomyśleliby, że oszalałam. Nie uwierzyliby. Bo to był cud. I do mnie samej nie do końca to wszystko docierało.

***

Sądny dzień nadszedł znacznie szybciej niż mogłam przypuszczać. Mama już o siódmej wparowała do mojego pokoju i zrobiła mi iście wojskową pobudkę.

- Rita, wstawaj! To już za pół godziny.

Senne otępienie nieustępliwie trzymało mnie w swoich objęciach. Mruknęłam coś przez sen, nie otwierając oczu.

- Idę włączyć laptopa, a ty szukaj loginu i hasła do systemu.

Myślałam, że ją zamorduję. W mojej głowie zaczęły namnażać się myśli i już wiedziałam, że nie zasnę. Musiałam dzisiaj wszystko jej powiedzieć, nieważne czy tego chciałam, czy nie. Żeby nie było, cały ostatni tydzień starałam się wytłumaczyć mamie, że ja już właściwie nie muszę aplikować na żadną uczelnię, ale za każdym razem, kiedy próbowałam zacząć, głos gdzieś mi uciekał. To było tak absurdalne i tak bardzo mnie przerastało, że zamiast cieszyć się z mojego ogromnego szczęścia i sukcesu, zadręczałam się bez końca.

Jakimś cudem zwlekłam się z łóżka i podeszłam do biurka. Otworzyłam szufladę i wyjęłam z niej kod, który spoczywał na samym wierzchu bajzlu pełnego kabli i innych pierdolet.

Pricey dreamsWhere stories live. Discover now