Stefania
Kiedy odzyskałam przytomność byłam przywiązana do krzesła. Moje policzki paliły żywym ogniem. Czułam suchość skóry po łzach, które płynęły wcześniej. Bolała mnie głowa i miałam trudności z oddychaniem przez zapchany nos. Knebel nie pomagał. Zaczęło mi się trochę kręcić w głowie.
Jak szybko się uduszę?
– Wy, Amerykanie, jesteście tacy nieostrożni – powiedział ktoś z silnym rosyjskim zaciąganiem.
– Zdejmij tę szmatę z jej twarzy, bo ją udusisz – rozkazał Aiden.
Jego głos dochodził gdzieś z boku i był leciutko spowolniony, jakby mówienie sprawiało mu trudność. Juri obejrzał się na mnie z kwaśną miną. Podszedł jednak i wyciągnął knebel. Spazmatycznie wciągnęłam powietrze, starając się nadrobić braki tlenu.
– Powoli, głębokie wdechy ustami i wydech nosem – instruował Aiden. – O ile jesteś w stanie.
– Martw się o siebie! – warknął Olaf, wymierzając mu raz w żebra.
Każdy cios jaki wymierzał Olaf szczękę sprawiał, że żołądek mi się zaciskał. Każdy cios w brzuch niósł nieprzyjemny dreszcz po kręgosłupie.
To wszystko moja wina! To ja chciałam się uwolnić od ojca mafioza. Niby z deszczu pod rynnę. Z jednej mafii do drugiej, ale jakoś Alvarez–Talavera przemawiał do mnie bardziej, niż ojciec megaloman i psychopata.
– Nie patrz – rzucił mój obrońca, a jego twarda komenda skończyła się jękiem.
Zamknęłam oczy. Obili go, a ja nie mogłam na to patrzeć. Płakałam bezgłośnie. W końcu wyszli zostawiając nas samych. Aiden podniósł głowę i zlizał krew z rozciętej wargi. Po policzku płynęła mu stróżka kapiąc na białą koszulkę.
– Krwawisz – wyszeptałam.
– Rany głowy zawsze najmocniej krwawią – uspokajał mnie. Wiedziałam to, a mimo wszystko nie czułam się przekonana. Wiedzieć a widzieć to dwie różne sprawy. – Ile forsy twój ojciec płaci tym debilom?
– Debilom? – siorbnęłam nosem.
– Tylko debil używa plastikowych zacisków.
Manewrując ciałem rozpiął pasek w spodniach. Zahaczył go o dolną skuwkę, którą była przywiązana jego kostka i szarpnął kilkakrotnie. Za trzecim razem puściła. To dało mi jako taką nadzieję, że może wyjdziemy z tego żywi. Oblizałam suche usta, siorbiąc nosem.
– Ilu jest ludzi? Policzyłaś?
– Trzech.
Drugiej pozbył się nim zdążyłam doliczyć do dwudziestu.
– Jak są uzbrojeni? – milczałam, wpatrując się w to, co robił. Nie mogłam się skupić na tym co mówił a tylko na tym co robił. Przesuwał pasek pod tą krępującą jego dłoń. – Skup się Stef.
– Nie wiem – szepnęłam.
Uwolnił jedną rękę i mocował się nieco z drugą.
– Mieli pistolety? Noże? Kurwa, skup się! – rozkazał nagląco.
Nigdy się tym nie interesowałam. Byłam zajęta zgłębianiem świata zer i jedynek, nie było mi po drodze z bronią białą, palną czy jakąkolwiek inną. Ojciec nawet nie nalegał, żebym się potrafiła bronić. Twierdził, że to zadanie dla ochrony, a nie dla delikatnej panienki. Za to potrafiłabym, z małą pomocą na przykład takiego Cerbera, włamać się do Pentagonu czy Interpolu. Ale o tym ojciec też nie wiedział.
CZYTASZ
An Honest Lie - Baleary tom #6
RomantikCzy kłamstwo pozostaje kłamstwem, jeśli wszyscy wiedzą, że to kłamstwo? Całe życie marzyłam, żeby być normalną osobą z tłumu, zamiast księżniczką Bratvy ukrytą po nosem Chicagowskiej mafii. Trzymana z daleka od polityki, walki o władzę i wszystkieg...