[4] ~ first step forward ~ ★

107 11 9
                                    

Kwiecień plecień, wciąż przeplata, trochę zimy, trochę lata.
Początek kwietnia, słoneczne prognozy pogody, a tu co?
Jebany deszcz ze śniegiem. I idź ty sobie w taką pogodę do szkoły. Jak się patrzę w niebo to mi się żyć odechciewa.

Dobrze, że był piątek, to jutro już nie będę musiał się fatygować, żeby wyjść z łóżka. Spanie jest cudowne, i nawet tak potrzebna w życiu rzecz jak nauka nie ma prawa przerywać mi tej czynności. Weekend spędzę pewnie z dupą pod kołdrą, co jakiś czas się ruszając po coś do jedzenia, o ile go nie zabraknie do tego czasu.

Na dzień dzisiejszy miałem tylko jeden, wyznaczony cel. Pogadać z osobą, z którą wczoraj pisałem. Chyba każdy wie o kogo chodzi.

Bałem się z nim choćby widać, ale Heizou obiecał mi, że będzie trzymał za mnie kciuki, czym dodał mi trochę otuchy, w tym jakże ciężkim do przeżycia dniu.

Szedłem swobodnie wyłożoną brukiem drogą. Krople morderczej mieszanki pochodzącej z nieba, opadały mi na kapelusz parasola. Dźwięki towarzyszące mojej drodze były bardzo przyjemne dla ucha, ale ciśnienie powodowało u mnie migrenę.

Ciekawi mnie co myśleli sobie przychodnie widzący młodego chłopaka, który łapał się za głowę za każdym jej zawrotem. Jakby tu jakaś zakonnica przechodziła to by pewnie egzorcyzmy zaczęła odprawiać, bo by myślała, że coś mnie zaraz opęta. Może już opętało, kto wie.

Moja męczarnia skończyła się dopiero, gdy doszedłem do szkoły. Pora na kolejną katorgę. Przysięgam, że uduszę gołymi rękoma każdego, kto zniszczy mi ten dzień jeszcze bardziej.

Odłożyłem parasol do koszyka przeznaczonego na nie. W myślach przeklinałem wszystkich ludzi otaczających mnie oraz ich rodziny. Mnie było bardzo trudno wyprowadzić z równowagi, ale ciśnienie połączone ze stresem przejęło kontrolę nad moimi nerwami.

Wszedłem po nierównych, stromych schodach. Podszedłem zmęczony pod klasę, koło niej odłożyłem swój wypchany po brzegi plecak. Pod salą zauważyłem Scaramouche'a rozmawiającego z tym swoim rudym przyjacielem. Ten chłopak był jedyną osobą, której nie zostawił po tygodniu. Mam nadzieję, że mnie też się uda sprostać jego oczekiwaniom. Wierzcie mi lub nie, lecz upodobania granatowłosego sięgały zenitu, a dostosować się do nich to był istny cud. Możliwe, że to dlatego jeszcze nikogo nie miał. Podobno kilka lasek się za nim uganiało, a on spławił je wytykając im wszystko, co się jemu w nich nie podobało. Szczerze, gdybym miał u niego jakiekolwiek szanse, to bym go brał. Był w moim typie, i to bardzo. Kiedy zauważyłem, że oblatuje mnie pytającym wzrokiem, od razu zacząłem patrzeć na kogoś za nim. Chyba zadziałało, bo już po chwili obserwowania mnie przestał.

W tym właśnie cudownym momencie usłyszałem dzwonek na lekcje. Biologia zdecydowanie nie należała do grupy moich ulubionych przedmiotów. W sumie, grupa ta nie była zbyt liczna.

Biologię zazwyczaj mieliśmy z jednym z najbardziej wyrozumiałych nauczycieli świata - Tighnarim. Dziś jednak nie pojawił się w szkole i mieliśmy zastępstwo. Wziąłem swój plecak, zarzuciłem go na ramię, po czym udałem się do klasy.

Duże pomieszczenie odznaczało się wieloma dodatkami. Między innymi, zdobiły je wypchane zwierzęta, najróżniejsze modele, i inne drogie rzeczy, na których się nie znałem. Wszystkie dekoracje tutaj były związane z biologią, oczywiście. Zasiadłem na swoim krześle spoglądając na drzwi. Wspaniałego nauczyciela miała zastąpić dziś Pani Raiden, czy jakoś tam. Nie lubiłem jej zbytnio, bo była surowa i nie dostawałem z jej przedmiotu zachwycających ocen, nawet po spędzeniu godzin w książkach. Zazwyczaj nasze zle oceny podsumowywała czymś w stylu „Nic a nic się nie uczycie".

saku ~ kazuscaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz