Rozdział 5

23 3 0
                                    


Drobne płatki śniegu opadały gęsto na zamkowy dziedziniec, tworząc na ziemi śliską, szarą breję. Czarny kruk spacerował po niej obojętnie, wypatrując między kocimi łbami czegoś do zjedzenia. Było cicho. Nagle od bramy powiał wiatr, smagając płatki niespodziewanym podmuchem i wprawiając je w wirujący taniec. Wystraszone ptaszysko zerwało się do lotu z głośnym krakaniem, a o bruk zastukały końskie kopyta. Rozległ się gwar i nawoływania.

Caspar de Nebris zeskoczył z siodła, wręczył wodze stajennemu i ruszył prosto do komnaty audiencyjnej. Marzył o balii i ciepłej strawie, ale wiedział, że Ona czeka. Spóźnił się, wybierając drogę przez Wielkie Rozstaje i będzie musiał jakoś się z tego wytłumaczyć.

Siedziała jak zwykle na wysokim krześle u szczytu sali, ubrana w swoje ulubione szarości. Jak królowa, pomyślał. Gdyby nie ogniście czerwone włosy, przypominałaby jeden z tych swoich elfickich posągów, które wstawiała wszędzie z uporem godnym lepszej sprawy. Jego matka wielbiła sztukę dawnych mistrzów, nienawidząc jednocześnie ich potomków, ot chichot losu.

- Spóźniłeś się.

- Witaj, matko.

- Czekam na ciebie od dwóch dni.

- Miałem niespodziewaną potyczkę z sirinami. Musiałem odesłać rannych do Desoloru.

- Mam nadzieję, że nie straciłeś przy tym korespondencji?

- Nie obawiaj się, mam dla ciebie wszystkie listy.

- Doskonale. Daj mi je. - powiedziała matka wyciągając w jego stronę szczupłą dłoń.

Caspar wyjął zza pazuchy skórzaną sakwę i podał matce.

- Doręczyłeś list Vulpiusowi?

- Oczywiście. Jestem wzorowym gońcem. - zadrwił.

- Przestań się użalać.

- Nigdy nie zrozumiem dlaczego darzysz tego wieprza takimi względami. - odparł Caspar, ignorując jej uwagę.

- Mam swoje powody. - odparła Aranya przeglądając pieczęcie złożonych pergaminów. Następnie ułożyła je sobie na kolanach, nie zamierzając ich przy nim otwierać. - I panuj nad językiem. Przyjdzie taki dzień, że staniesz się głową tego królestwa, a wtedy będziesz musiał bacznie dobierać słowa. Ćwicz.

Caspar parsknął.

- A ty jak zwykle swoje.

- Cały ojciec. - żachnęła się Aranya. - Byle nie brać za nic odpowiedzialności. Tylko wojenki i spódnice. Pora dorosnąć synu. Pewne rzeczy są nieuniknione.

- Obyś się myliła...

- I jak ty wyglądasz, zrób coś ze sobą. Cuchniesz.

- Jak sobie życzysz, matko. - powiedział wykonując przesadnie dworski ukłon i wycofując się w stronę wyjścia. Przynajmniej powitanie miał już za sobą.

Zmęczony i zły przemierzył kilka korytarzy i krużganków i z ulgą otworzył drzwi do swojej komnaty. Służba uwinęła się. Ogień w kominku już płonął, a na stole czekała gorąca kolacja. Rozejrzał się za swoim pokojowcem, żeby pomógł mu ściągnąć zniszczone i brudne ubranie, ale nikogo nie było. Już miał zawołać, kiedy jego wzrok spoczął na wysokim łożu.

- A ty to kto? - pytał zaskoczony, patrząc na młode, oblane rumieńcem, dziewczę, prężące nieudolnie małe, piegowate piersi na jego futrach.

- Nikt, panie, ja... - wybąkało dziewczę.

Caspar de Nebris wywrócił oczami. Naprawdę nie był w nastroju. Czy naprawdę sądzili, że można mu już wcisnąć każdą? Ale każdą?

- Przygotuj mi kąpiel. - powiedział znużonym głosem.

Żywiołucha. ProroctwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz