Edelrimus de Plumo, kierownik tajnego działu Wielkiego Archiwum Celenoru, ziewnął i przetarł dłonią zmęczone oczy. Odłożył na bok zakurzoną księgę, rozprostował plecy, po czym westchnął, wstał od stołu i leniwie poczłapał w głąb sali, między rzędy przepastnych regałów.
Czasem myślał, że jest już na to za stary. Powinien przejść wreszcie na emeryturę i spędzać więcej czasu na wolnym powietrzu, czytając tylko z rzadka i wyłącznie dla przyjemności. Poczucie obowiązku było jednak silniejsze. Edelrimus ofuknął się więc za niedorzeczne rojenia i jeszcze raz postanowił się skupić.
Wszedł na drabinkę i chwycił pożółkły, zakurzony zwój pergaminu opatrzony pieczęcią. Tak, tu może coś być, pomyślał, po czym zszedł na dół i wrócił do stołu. Sprawnie rozwinął pismo i zaczął przeglądać tekst, bezwiednie wyciągając dłoń nad drewniany talerz ze skromnym posiłkiem. Chwycił palcami kawałek sera i już miał włożyć go sobie do ust, gdy nagle jego dłoń poczęła lekko drżeć.
Edelrimus coraz szybciej przebiegał wzrokiem tekst dokumentu. Ser z lekkim stuknięciem wylądował z powrotem na talerzu. Urzędnik oblizał szybko palce, zerwał się z krzesła i w pośpiechu zaczął kartkować leżące przed nim sterty dokumentów i książek. Znalazł. Przez chwilę porównywał oba zapiski, a następnie, trzęsącymi się wciąż rękami, wykonał krótką notatkę, i upewniwszy się, że dobrze zamknął masywne drzwi, puścił się pędem wzdłuż długiego korytarza Wielkiej Biblioteki, wzbijając kurz z pożółkłych manuskryptów i budząc zdziwione spojrzenia marudzących między regałami studentów.
***
Tajne zebranie Rady jak zwykle odbywało się dyskretnie. Tym razem wybrano do tego stojący na prowincji wśród lasów, niewielki, acz gustowny zameczek rodu Boviris herbu Stojący Byk. Lato miało się już ku końcowi, wciąż jednak panował nieznośny skwar, toteż ciche zacienione miejsce zdawało się teraz wprost idealne do narady. Otoczenie sprzyjało także rozrywce. Gdyby bowiem obrady zrobiły się zbyt nerwowe lub gwałtowne zawsze można było rozerwać się polowaniem. Tutejsze puszcze słynęły z bogactwa zwierzyny łownej.
Bor de Boviris, głowa rodu i gospodarz spotkania, zasiadał u szczytu stołu obracając w dłoniach kunsztownie wykonany kielich z winem. Spoglądał na siedzącego naprzeciw niego po drugiej stronie Kaia de Tempestiris herbu Grom. Ambitny młokos sprytnie to sobie wymyślił. Omotał swego dziada, Archibalda do tego stopnia, że ten nie dość, że wtajemniczył go w istnienie Rady, to jeszcze uczynił go w niej swoim przedstawicielem. Bor był pewien, że młody Gromita ma jeszcze większe apetyty i bez wątpienia zamierzał wykorzystać fakt, że diadem namiestnika spoczywał wciąż na skroniach bardzo już leciwego Archibalda. W normalnych okolicznościach staruszek pewnie zrezygnowałby już z tej funkcji i przekazał diadem w ręce następnego w kolejności rodu, ale wnuk utrudniał nie tylko perswazję, lecz także wszelką komunikację z namiestnikiem. Na szczęście póki co, w Królestwie wciąż jeszcze panowało stare status quo i realna, acz nieoficjalna, władza wciąż jeszcze należała do Rady.
- Zaczynajmy. - pospieszał drobny, wydrowaty Malton de Lapiris, herbu Skała, bębniąc nerwowo palcami w dębowy blat.
- Poczekajmy jeszcze. - odpowiedział głębokim basem siedzący obok Vulpius de Oculuris, herbu Łzy, próbując zmieścić jakoś swe otyłe ciało, między podłokietnikami krzesła. - Otto na pewno ma ważki powód, by zwlekać. Tymczasem skosztuj tego wina, Maltonie. Wyborne. - dodał po czym uniósł kielich w stronę gospodarza.
- Rzeczywiście znakomite. - przytaknął piąty z uczestników, odziany w swą ulubioną rdzawą czerwień, Odo de Plumris herbu Potrójny Szpon. Szpakowaty mężczyzna nie przyłączył się jednak do toastu, lecz wpatrywał w puchar, w którym ciemny trunek wirował delikatnie pod wpływem kołyszących ruchów jego dłoni.
CZYTASZ
Żywiołucha. Proroctwo
FantasíaWażą się losy królestwa Regirionu i jego zniewolonej mniejszości, nieludzi. Po wielu latach od Wielkiej Wojny, w świecie wyrugowanym z magii, władza nielegalnie panującej Rady zaczyna w końcu chwiać się w posadach. By powstrzymać apetyty państw ości...