Rozdział 3

29 4 0
                                    

Wyjazd z Desoloru nie był tak wystawny jak wcześniej. Avis zdecydował, że opuszczą go już tylko samowtór, z dwoma objuczonymi luzakami, a cała kawalkada, z którą do tej pory jechali, przezimuje w mieście i dopiero na wiosnę wyruszą znów razem. Wszyscy zdawali się być z tego zadowoleni, służba bo mogła mitrężyć czas w atrakcyjnym otoczeniu, Avis bo nie musieli się już dłużej wlec, a Runa bo wreszcie mogła poczuć się trochę swobodniej. 

Trakt prowadził od zachodniej bramy, przecinając trawiastą równinę prosto jak z łuku strzelił. Zaczynały się pierwsze przymrozki i koniom nie było łatwo iść po wygładzonych przez szron i czas, kamiennych płytach. Drogę tę zbudowały podobno jeszcze elfy, lecz mimo tak szlachetnego jej rodowodu, Runę kusiło, żeby zjechać i pokłusować wygodnie po trawce.

Odwróciła się, by jeszcze po raz ostatni spojrzeć na miasto. Omiotła wzrokiem masywne baszty, zmrużyła oczy patrząc na obłożone rusztowaniami nowe partie murów i już miała się znów odwrócić, gdy nagle dostrzegła jakieś zamieszanie przy bramie. 

Czyjś poczet opuszczał stolicę i przeganiał na boki stłoczoną ciżbę. Nie więcej niż dziesięciu jeźdźców. Czarne tuniki, w herbie trzy srebrne poziome pasy, jechali dość raźno. Casparowi de Nebris musiało się najwidoczniej spieszyć. 

- Avisie... - odezwała się, wskazując brodą kierunek.

Nauczyciel spojrzał za siebie.

- Zachowuj się naturalnie. Jedziemy dalej.

Wkrótce za plecami usłyszeli stukot kopyt i kawalkada jeźdźców przejechała obok, nie poświęcając im najmniejszej uwagi. Przez jedno mgnienie ujrzała przed sobą szerokie plecy Mgły, przyodziane w aksamitną, czarną brygantynę, podkreślającą jego wąską talię. Runa uświadomiła sobie, że sama ma na sobie ten sam strój, w którym widział ją, gdy natknęła się na niego na korytarzu, wracając z lochów od Wyszomira. Zastanawiała się, czy mógłby ją teraz rozpoznać, ale on nie odwrócił się, ani żadnym gestem nie zdradził, czy wie kogo mija. 

Gdy oddział na dobre oddalił się, odetchnęli z ulgą. 

- Jak myślisz, dokąd jadą? - spytała Runa.

- Ten szlak prowadzi wprost do Silvenoru, a stamtąd na północ do Revinionu. Potem są już tylko góry i stara droga do Luvenoru, pewnie więc wraca do domu.

- Słyszałam, że zamek Nebrisów nie stoi w samym Revinionie, lecz dużo dalej, w górach, to prawda?

- Tak. Ponoć po śmierci męża Aranya de Nebris kazała odbudować starą twierdzę elfów i przeniosła się do niej z miasta.

- Biedna kobieta. Musiała bardzo cierpieć.

- Zapewne. Tym bardziej, że wraz z mężem straciła podobno i syna.

- Jakiego syna? Przecież Caspar de Nebris żyje.

- Nie wiem. Może to plotki, ale mówi się, że Caspar miał brata. Bliźniaka. Pewnej nocy, gdy dzieci były jeszcze niemowlętami, w pałacu w Revinionie wybuchł pożar. Aranya wraz z mężem chcieli ratować się. Ona chwyciła Caspara, on tego drugiego chłopca, nie pamiętam imienia. Aranya biegła pierwsza, mąż za nią. Nagle zawalił się strop, rozdzielając płonącą ścianą małżonków. Starego Nebrisa i drugiego bliźniaka nie dało się już uratować. Spłonęli żywcem. Z życiem uszła tylko Aranya i Caspar. Ale powtarzam, to może być tylko czcze babskie gadanie.

- To straszne... 

- Tak. Jeśli to prawda.

- A więc to w ten sposób stała się Wdową de Nebris...

***

Po kilku godzinach drogi z Desoloru ciemna sylwetka miasta zniknęła wreszcie z horyzontu za ich plecami. Wielka Równina przestawała być tu aż tak równa i zaczynała lekko falować. Teren łagodnie wznosił się i opadał, a starożytna droga, której na razie wciąż nie opuszczali, meandrowała delikatnie między malowniczymi wzniesieniami. 

Żywiołucha. ProroctwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz