Część II, rozdział 4

13 1 0
                                    

Bellatrix Premońska aż się trzęsła z wściekłości. Dźwignęła swe okazałe kształty ze starożytnego stolca oksyrskich monarchów i zaskakująco raźnym krokiem maszerowała w dół marmurowych schodów, u podnóża których kulił się przerażony goniec.

- Pasy każę drzeć! Flaki wypruję! - grzmiała dźwięcznym altem. - Jak śmiał atakować Regirion bez mojej zgody, pastuch jeden...?! Kozi bękart...! Już ja się z nim rozprawię... Już ja się z nim policzę! Co za tupet! - zżymała się. - Żeby mi jakieś ćwierćinteligentne, zacofane byleco w drogę wchodziło...! - wrzeszczała, a echo niosło jej krzyk aż pod wysokie sklepienia sali audiencyjnej.

- Pani, ja tylko... - bełkotał zatrwożony posłaniec.

- Co się tak gapicie?! - huknęła królowa, wodząc dzikim wzrokiem po spanikowanych twarzach zgromadzonych dworzan. - No niech go ktoś wreszcie do kuchni zaprowadzi bo tu zaraz skona z wycieńczenia!

Nie musiała dwa razy powtarzać. Rzucili się tłumnie, byle tylko jak najszybciej pierzchnąć jej z drogi.

Tymczasem królowa, wciąż jeszcze spąsowiała z gniewu, z rozdętymi nozdrzami i falującą piersią, stała pogrążona w złowrogich myślach. Potoczyła jeszcze raz wzrokiem po swych poddanych, obserwując z rozdrażnieniem jak większość z nich ze strachu najchętniej upodobniła by się w tej chwili do otoczenia, lub po prostu zniknęła jej z pola widzenia. Westchnęła. I oni się dziwią, że wszystko musi robić sama. Odgarnęła burzę kasztanowych loków, spadających jej na oczy i odwróciła się na pięcie, by wspiąć się ponownie na tronowy piedestał.

Rzuciła okiem w bok. W gładkiej tafli polerowanej kolumnady mignęła jej potężna sylwetka. Przytyło jej się, fakt. Ale komu by się nie przytyło po dwunastu ciążach? Na szczęście twarz, mimo przeżytej już prawie połowy stulecia, wciąż miała piękną. Nie wyglądała na swoje lata. Odruchowo poprawiła skórzany półpancerz, który nosiła zawsze, bez względu na okazję. Żeby pamiętali, że nie zwyczajną białogłowę mają nad sobą. I żeby to i owo trzymało się na swoim miejscu.

- Kto następny? - rzuciła w kierunku stojącego nieopodal nomenclatora.

- Hrabia Dagoryks z Arny w sprawie smoków temorskich. – zaanonsował pytany.

- Smoków? - zdziwiła się Bellatrix.

Do sali wkroczył mężczyzna w podeszłym wieku. Jego okurzony strój wskazywał na to, że przychodzi prosto z drogi. Po wykonaniu zwyczajowych pokłonów i formuł powitalnych, zaczął:

- Wasza wysokość, wybacz niestosowny strój i pośpiech, ale przybywam do ciebie ze sprawą nie cierpiącą zwłoki.

- To widzę. - odparła królowa. - Jak mogę ci pomóc, panie?

- Nasze ziemie plądrują smoki z Temoru i nie dajemy już sobie z nimi rady. Przylatują zza gór. Musiały się tam okropnie rozmnożyć odkąd tamte ziemie opustoszały. Zaczynają wchodzić na nasze terytorium. Najpierw żerowały tylko nad łąkami bo są szczególnie łase na króliki – mówił. - Ostatnio jednak rozbestwiły się do tego stopnia, że wchodzą nam w szkodę. Porywają bydło, niszczą zagony. Gdyby chodziło o lisy, albo inne drapieżniki, nie kłopotałbym, pani, twej dostojnej głowy. Ale walka z taką bestią to nie to samo co zasadzka na lisa. Nie dajemy już rady. Nie dalej jak wczoraj pożegnaliśmy mojego bratanka... - jego głos załamał się na chwilę.

Bellatrix ogarnęła fala litości, po czym znowu rozgorzała w niej złość.

- Gdzie marszałek dworu? - rozejrzała się dookoła. - Zbierz jakichś najemników i poślij ich z hrabią Dagoryksem. Tylko koniecznie obcych. - zaznaczyła. - Naszymi ludźmi już się gady obżarły.

Żywiołucha. ProroctwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz