Rozdział 2

53 3 0
                                    

Pierwsze krople deszczu spadły tuż po północy. Złota jesień września przeszła w słotę października niemal dokładnie z wybiciem zegara.

Wyruszyli o świcie. Ojciec nie oszczędzał na niczym, Runa miała podróżować jak prawdziwa księżniczka. Kawalkada wozów i koni przeszła przez Bramę Północną Celenoru i wlokła się gościńcem, który miał zaprowadzić ich wprost do Ruchomej Stolicy. Od sześciu lat znajdowała się ona w Desolorze, mieście rodu de Tempestiris herbu Grom. Władza spoczywała teraz w rękach nestora tego rodu, Archibalda. Według prawa przysługiwały mu jeszcze dwa lata rządów, ale Archibald de Tempestiris był już niemal stuletnim starcem i należało liczyć się z tym, że nie dane mu będzie dotrwać na tronie namiestniczym do tego czasu. W wypadku śmierci namiestnika, władzę obejmował zwyczajowo następny ród w ustalonej przed laty kolejności. Pośród wszystkich królestw Terionum tylko w Regirionie zastosowano tego typu rozwiązanie. Ta szlachetna idea równości, miała być rodzajem hołdu dla uczczenia bohaterskiej śmierci króla Cinthiriona. Postanowiono więc, że nikt już nigdy nie obejmie tronu i nie stworzy dynastii. Że władza będzie sprawowana po równo, przez najwyższe rody szlacheckie po kolei, a każdy kolejny władca zwany będzie namiestnikiem. Złośliwi twierdzili, że system ten osłabia państwo, że może powodować krwawą rywalizację i podważać pozycję Regirionu na arenie międzynarodowej. Na szczęście jednak powszechnie wiadomym było, że Pierwsze Rody odznaczały się wyłącznie przymiotami ducha oraz honorem, które to cechy nigdy nie skalałyby ich domów niskimi pobudkami i hańbiącym zachowaniem. Tak przynajmniej głosiły bieżące opracowania naukowe sławnych uczonych.

Tego ranka jednak Runa nie zaprzątała sobie głowy sprawami polityki. Liczyło się tylko to, że wreszcie opuszcza martwe miasto. Co prawda miało to wyglądać nieco inaczej – pogoda miała dopisywać, a ona z powiewającymi włosami, miała odjechać konno w stronę zachodzącego słońca i odwrócić się tylko raz, rzucając Celenorowi ostatnie, bynajmniej nie tęskne spojrzenie. Rzeczywistość wyglądała jednak tak, że ziewającą i z podkrążonymi z niewyspania oczami, wsadzili ją do powozu, z którego pomachała ojcu na pożegnanie, i w deszczu, błocie oraz mgle, wśród licznych utyskiwań służby i zbrojnych, potoczyli się niemrawo, podskakując na licznych wybojach. Cóż...

- Nie moglibyśmy jechać konno? – zasugerowała nieśmiało.

- Pojechali byśmy gdybyś umiała jeździć. - odrzekł siedzący naprzeciw niej preceptor, uśmiechając się życzliwie. 

- Umiem. - mruknęła. Ile razy już to słyszała.

- Jest różnica między utrzymywaniem się w siodle, a umiejętnością jazdy. Bez urazy, Adalruno. - mówił spokojnie Avis. 

- Wszyscy myślicie, że skoro nie mogę normalnie chodzić to i nie mogę jeździć. To bzdura. Mogę to udowodnić.

- To będzie długa podróż i zapewniam cię, że będzie ci wygodniej w powozie. Szczególnie w taką pogodę. Nie ma nic romantycznego w moknięciu na końskim grzbiecie. 

- Skąd pomysł, że zależy mi na romantyzmie! - żachnęła się. 

- Powiedzmy, że nie jesteś pierwszą nastoletnią panną jaką zdarzyło mi się spotkać w życiu. 

- Mhm, czyli nie dość, że jestem banalna to jeszcze przeciętna. Wspaniale. - droczyła się.

- Chciałem tylko powiedzieć... 

- Niech mistrz nic już lepiej nie mówi. - wybąkała udając obrazę.

- Jak sobie życzysz. - podniósł dłonie w obronnym geście i nie przestając się uśmiechać utkwił wzrok gdzieś za oknem. 

Wokół rozciągał się typowy celenorski krajobraz – falujące, usiane spłachetkami pól i winnic, łagodne wzniesienia i gęste lasy, a pośród nich poszarzałe strzechy chat. Wszystko przykryte było teraz grubą warstwą, ołowianych chmur, z których lały się strugami ciężkie krople deszczu. Od czasu do czasu w oknie powozu migali jacyś podróżni, którzy, kulili się w sobie smagani ulewą. 

Żywiołucha. ProroctwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz