ROZDZIAŁ IX

288 8 4
                                    

8 lat wcześniej.

Podeszłam do szeregu superżołnierzy HYDRY i ustawiłam się koło jednego z nich. Pozostali byli poganiani przez żołnierzy. 

-Chyba się zgubiłaś - powiedział jakiś blondyn, stojący koło mnie.

-Jestem tu, bo chcę być tu. Boisz się, że kobieta cię pokona? - spytałam, nie patrząc na niego. 

-Cisza! - rozległ się głośny głos Antonivicha. Prędko ucichłam, a za mną podążył mężczyzna, również przestając mówić.

-Proszę. Orłowa z Iwanowiczem. Walka tu i teraz. Nie jedziecie na żadne misje to przynajmniej będzie rozrywka dla reszty - rozkazał. Wymaszerowałam z szeregu i ustawiłam się na dużej, betonowej posadzce, poplamionej dużą ilością zaschniętej krwi. Przyjęliśmy pozy bojowe. Kątem oka zobaczyłam resztę żołnierzy, którzy mieli lekko rozbawione miny. Na dźwięk, oznajmiający start blondyn zaatakował mnie. Trochę ciężko się z nim walczyło, ale w końcu i tak wygrałam. Wreszcie 15 lat w Czerwonej Sali się do czegoś przydało. Wstałam z kolan, ciężko dysząc. Antonivich wstał z krzesełka i spojrzał na mnie, a potem na leżącego na podłodze mężczyznę. 

-Widzę, że łatwo ci z takimi. Mogłabyś kiedyś zawalczyć z soldatem - zasugerował. Popatrzyłam na niego wzrokiem, przepełnionym strachem, lecz nie okazałam tego na zewnątrz. Nie chciałam walczyć z soldatem. Każdy dobrze wiedział, że nie wyszłabym z tego żywa. Kiwnęłam tylko głową i powróciłam do szeregu. 

Antonivich zbliżył się do leżącego Iwanowicza i kopnął go z całej siły, po czym wyciągnął pistolet. 

-Takim sposobem eliminujemy najsłabszych - wyjaśnił i pociągnął za spust. Otworzyłam szerzej oczy. To co zrobił facet było okrutne. Nie dość, że najpierw ja go zraniłam na tyle, że nie potrafił się ruszyć, to jeszcze Antonivich go dobił zastrzeleniem. Plama krwi zaczęła się powiększać w zatrważającym tempie. Wpatrywałam się w nią. Wyciągnęłam z długiego rękawa łańcuszek. 

Ścisnęłam łańcuszek w dłoni, który znalazłam na krześle w swoim pokoju, a raczej więzieniu. W ciągu nanosekundy pojawiły mi się przed oczami, jakieś oczy. Nie znałam ich. Czemu się na mnie patrzą? Czemu nie odejdą? Nie chcę już ich obserwować.

*****

-Kurwa! - wykrzyknęłam, budząc się z snu. Oddychałam szybko. Moje ręce powędrowały do mojej twarzy i ją złapały za policzki. Przetarłam sobie oczy.

Czemu za każdym razem, do cholery, muszą mi się śnić takie sny? Trauma i te pierdoły. Mam je głęboko w dupie.

Wstałam z fotela, a mój wzrok niemal natychmiast spoczął na przerażonej stewardessie, która jak widać wszystko słyszała.

-Co się gapisz? - burknęłam. Kobieta spuściła głowę do dołu i się odwróciła, przepraszając pod nosem.

-Może milej Orloff. Nie każdy musi być twoją ofiarą - usłyszałam niski głos za mną. Oczywiście, że był to Barnes. Kto inny?

-Zamknij mordę i wracaj do własnych zajęć - syknęłam głosem, wręcz ociekającym jadem.

-Może ty sama zamknij mordę. Słychać cię w całym samolocie. Gdy spałaś, gadałaś jakieś pierdoły o walce w HYDRZE - powiedział, bawiąc się nożem w ręku.

-To nie pierdoły Barnes. Doedukuj się o tym co tam było. Potem się wypowiadaj.

-Tak się składa, że też tam byłem.

ENEMY // Bucky Barnes fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz