ROZDZIAŁ XIII

264 7 4
                                    

Barnes przekrzywił głowę w bok, rzucając mi ten swój głupkowaty uśmiech. Spięłam mięśnie i zacisnęłam szczękę, co nie uszło na uwadze bruneta. 

-Coś się stało, Orloff? - spytał unosząc jedną brew do góry. Robiłam wszystko, żeby uniknąć jego wzroku. Wgapiałam się w jego klatkę piersiową, od której dzieliło mnie zaledwie kilka centymetrów. 

-Odwal się ode mnie - powiedziałam. 

-Nic nie zrobiłem - stwierdził, wciąż trzymając moje ramię.

-Jasne, a ja jestem milionerką i mam kasy w cholerę. Chłopie, błagam cię - parsknęłam. -Dobrze wiesz, co robisz. Nie zgrywaj upośledzonego umysłowo.

Brunet uniósł brwi, a jego wyraz twarzy się zmienił w ułamku sekundy. Zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem, na co przełknęłam ślinę.

Podoba ci się to.

Stul pysk. Nic mi się w nim nie podoba. Jest dupkiem.

Jasne. 

Musisz zawsze dorzucić swoje pięć groszy?

-Orloff, Orloff. Rodzice cię nie wychowali? Trochę szacunku do drugiej osoby - powiedział sztywnym i wrogim głosem. 

Moment, w którym powiedział sprawił, że czas się dla mnie zatrzymał. Poczułam wilgoć w oczach. Odsunęłam się od Barnes'a kilka kroków. Spojrzałam w jego oczy, siląc się na normalny wygląd. Warga zaczęła mi drżeć, więc zacisnęłam usta w wąską kreskę. Twarz bruneta była przykryta maską obojętności. To mnie jeszcze bardziej wkurwiło.

-Myślę, że nie, bo szczerze mówiąc... - zaczęłam, ale mężczyzna mi przerwał.

-Widać, Orloff. Widać, że cię nie wychowali. Bo jakby to zrobili, to byś była milsza i miałabyś szacunek do wszystkich - powiedział i uśmiechnął się sztucznie, jakby czekał na moje potwierdzenie. Po policzku pociekła mi łza. 

-Jakby cię rodzice... - znowu powiedziałam tylko kilka słów, ale nie dokończyłam tego. Zamiast mojego głosu, rozbrzmiał znowu ten sam lodowaty ton bruneta. 

-Nie tłumacz się głupio - usłyszałam.

-Kuźwa, zamknij się! - podniosłam ton, co wywołało na jego twarzy zdezorientowanie. -Masz rację nie wychowali mnie. Bo co?! Bo, do cholery jasnej, wyrzucili mnie w worku na ulicę. To chciałeś usłyszeć?! Proszę bardzo. Chcesz jakiś tutorial?! Pakujesz dziecko do worka, wyrzucasz je na ulicę i idziesz sobie. Nikt cię nie obwinia, nikt cię nie widzi. Dziecko zgarnia Czerwona Sala i masz je z głowy. Wyrucha je ktoś kilka razy i nie masz w zasadzie o co się martwić. Masz w dupie na jakie wyrośnie, byle się w twoim życiu nie pojawiło, bo jesteś, kurwa, uzależnionym od alkoholu dupkiem, który w szufladzie ma zapas kokainy na wieczorek z kumplami, a kasy nie starcza nawet na czynsz. 

Wzięłam głęboki oddech i starłam łzę z mojego policzka. Odsłoniłam się po raz kolejny. Tym razem niewłaściwej osobie. Momentalnie tego pożałowałam.

-Życie - to było jedyne słowo, którym Barnes skomentował moją wypowiedź. Uchyliłam wargi i pokręciłam głową w niedowierzaniu. Brunet wyminął mnie, nie mówiąc nic więcej. Nie obejrzałam się za nim, ani nic nie zrobiłam. Usiadłam na blacie i podwinęłam nogi. Położyłam na nich głowę. Nie pamiętałam moich rodziców. Wiedziałam tylko to. Powiedziała mi to Dialenko, gdy zadawałam zbyt dużo pytań o moją rodzicielkę. Łza, która poleciała mi policzku była ostatnia tego dnia. 


*****


-Wiesz, moi rodzice nie żyją. Co z twoimi?

-Nie wiem. Nie poznałam ich. Wiem, że mnie nie chcieli.

ENEMY // Bucky Barnes fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz