ROZDZIAŁ X

265 11 3
                                    

Wyszłam na balkon hotelowy, trzymając w dłoni papierosa. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale ja i tak nie mogłam już spać. Pomimo tego, że siedziałam do 2 w nocy na laptopie, nie chciało mi się.

Wpatrywałam się w krajobraz stolicy Rumunii i rozmyślałam o tym, co dzisiaj zrobię na misji.

W końcu dziś odejdę od tego kretyna i wrócę do reszty. Ja tam bardzo się cieszę.

-Pospiesz się. I zgaś to gówno, bo jedzie tu tym - usłyszałam Barnes'a, który właśnie wszedł do pokoju.

-Nie - odpowiedziałam, po czym po raz kolejny się zaciągnęłam. Odwróciłam się w stronę mężczyzny, który stał oparty bicepsem o ścianę. Patrzył na mnie wyniośle, unosząc brwi.

-Chyba się przesłyszałem. Co powiedziałaś? - powiedział brunet głosem nie znoszącym sprzeciwu. Ruszyłam w stronę pokoju, zamykając za sobą drzwi od malutkiego balkonu.

-Powiedziałam nie.

-Zrobisz to.

-Nie sądzę.

Barnes popatrzył na mnie lodowatym wzrokiem, po czym powoli zaczął iść w moją stronę. Zadarłam głowę do góry, ponieważ różnica naszego wzrostu z mojego punktu widzenia była naprawdę duża. 165 cm wzrostu daje o sobie znać. Zaciągnęłam się znów papierosem, po czym napotkałam spojrzenie Barnes'a.

-Zluzuj majty, Orloff. Nie wysilaj się tak. Biorę tylko telefon - odezwał się, pochylając za mnie, aby dosięgnąć urządzenia, które leżało na biurku.

-Nic nie zrobiłam. Nie wiem co sobie myślałeś - powiedziałam, wywracając oczami.

-Na pewno nie to co ty.

-Mhm.

Barnes odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Ja natomiast poszłam się przebrać w mój kombinezon. Po kilku minutach również wyszłam przez te same drzwi. Ciekawe co robi Barnes sam na mieście przez cały dzień. Na litość Boską, czemu mnie to w ogóle interesuje?

Zmieniłam swój wygląd i ruszyłam na ulicę. Po kilkunastu minutach maszerowania i rozglądania się po Bukareszcie usłyszałam dzwonek telefonu. Spoglądnęłam na urządzenie. Numer zastrzeżony. Dziwne.

Odebrałam połączenie.

-Halo? - spytałam. Przez kilka sekund nie słyszałam nic poza ciszą.

-Halo? - powtórzyłam.

-Kate? - usłyszałam.

-Tak. Kto mówi?

-Natasha. Dzwonie z telefonu T.A.R.C.Z.Y.

-Jasne. Co jest?

-Jak wam idzie? Nie chcę was pospieszać, ale Bruce potrzebuje tych fiolek do badań.

-Jasna sprawa, Natasha. Dzisiaj wracamy. Tak myślę, mam podejrzanych.

-Mam? Nie współpracujecie razem?

-Nie.

-Kate... mieliście razem to zrobić.

-Już trudno.

-Dobra kończę, bo Steve mnie woła. Widzimy się jutro.

Kobieta rozłączyła się, a ja wcisnęłam telefon do kieszeni. Wsadziłam rękę do kieszeni kurtki, w poszukiwaniu paczki papierosów. Gdy ich nie znalazłam obmacałam wszystkie możliwe kieszenie swoich ubrań. Tam tez ich nie znalazłam. Cholerny Barnes. Musiał mi wyciągnąć.

Do spotkania HYDRY pozostało jeszcze kilkanaście godzin. Co miałam robić? Na podsłuchu nic nie nagrało się od zeszłej nocy. Rozglądnęłam się po ulicy. Mój wzrok zatrzymał się na wiśniowych włosach. Znałam je bardzo dobrze. Jedna dziewczyna w Czerwonej Sali miała takie. Przypomnienie sobie jak ta dziewczyna się nazywała, zajęło mi chwilę. Na D... myśl Kate. D...d... kurde. Daria. Tak to na pewno była Daria. Ruszyłam w jej stronę. Wiedziałam, że mnie nie pozna. Albo jest pod wpływem Dreykova, albo jest wolna. Szłam za nią, aż do momentu kiedy skręciła w ślepą uliczkę. Rozejrzałam się ostatni raz po ulicy, czy nikt za nami nie idzie. W uliczce panowała ciemność.

ENEMY // Bucky Barnes fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz