1

93 6 0
                                    

Hejka jestem Anastazja. A formalnej Kim Anastazja, a lat mam 25. Za to dla przyjaciół Nastka. Eh... Co ja bredzę. Ja niemam przyjaciół. Za to mam starszego brata Joachima. O właśnie apropo moich przyjaciół. Dawniej miałam paru znajomych. Dogadywaliśmy się nawet dobrze, przynajmniej ja tak sądze. Lecz wszystko zmieniło się gdy wyjechałam do Polski, ponieważ mój dziadek się pochorował. Naszczęscie z dziadkiem wszystko w porządku i znów jest zdrów jak ryba. Wracając do "przyjaciół", gdy wyjechałam kontakt magicznie się urwał. Ja dzwoniłam, pisałam wiadomości, nawet parę listów wysłałam ale w żaden sposób nie dostałam odpowiedzi.

Mimo że wyjechałam w wieku 14lat nigdy nie zapomnę mojego najlepszego Przyjaciela. Był on moim sąsiadem. Uwielbialiśmy spędzić razem każdą wolną chwilę.

W szkole inne dzieciaki często się z nas i do naj podśmiechiwały, że jesteśmy parą. My natomiast nie zwracaliśmy na to uwagi i ciągle spędziliśmy razem czas.

Naszym ulubionym miejscem była mała działaczka moich rodziców porośniętą małymi drzewkami. Gdy moi rodzice poinformowali nad że najdalej od domu sami możemy chodzić właśnie tam, nie zastanawialiśmy się wogule. On miał wtedy około 7, a ja 6 lat. Działka ta była położona o około kilometr od naszych domów. Gdy poszliśmy tam pierwszy raz stwierdziliśmy wspulnie że to będzie NASZ "schron" NASZA "baza".

Jako małe kurdupeli poprosiliśmy naszych rodziców o jakiś przyrząd byśmy mogli wyciąć owe drzewka które były małe, a wręcz malutkie i płytko ukorzenione dzięki czemu nie sprawiały nam praktycznie żadnej trudności. Ale no kto by się spodziewał że dostaniemy małe, dziecięce nożyczki. W rekompensacie dostaliśmy dwie małe łopatki, dwie pary grabi, parę większych wiaderek i do tego dwie pary taczuszek. Robiąc ogromny skrót tego, taki zestaw małego ogrodnika.

Z tych podarków cieszyliśmy się niezmiernie. Chyba możecie sobie wyobrazić jak komicznie wyglądaliśmy tachając to wszystko na raz do nasze bazy. Już w pierwszy dzień posiadania przyrzadów, zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się do pracy.

Ja ciełam drzewa i zanosiłam na kupę, on za to wykopywał pozostałe w ziemi korzonki i wrzucał do taczek po to aby po zapełnieniu ich wywieźć je na kąpost do niedalekiego sąsiada który był wniebowzięty za takie zdobycze będąc zagorzchniałym ogrodnikiem który uważał, że takie żeczy to prawdziwe cudeńka na swuj własny kompostownik.

To byl dopiero biznes... Miły pan obiecał nam że za karze kilo będzie nam dawał pewną sumkę. Miało by. To około 300 wonów z groszami czyli przekładając na polskie 1zł.

Pomału w własnym tempie, porządkowaliśmy teren. Gdy wszystko było jak należy, wybrane co do patyczka, nasz uzbierane pieniążki postanowiliśmy w coś zainwestować. Jako iż oprucz "współpracy" z sąsiadem mieliśmy jeszcze "pracę dorywczą", a mianowicie dwa lub trzy razy w tygodniu pomagaliśmy pewnej staruszce zamieszkałej niedaleko, maiła nam dawać około 5zł. Tylko oczywiście w won'ach.

Jako pierwsze poprosiliś rodziców
o małe tuje. Oczywiście za nasze wspólne pieniądze. Zasadziliśmy je sami.

Następnie zarzyczyliśmy sobie zwykłą siatkę na ogrodzenie. Prawie całość była za nasze tylko trosze dorzucili się rodzice. Tym razem przy montowaniu ich pomogli nam nasi ojcowie, a raczej to zrobili pod naszym nadzorem. Mimo że ta siatka wymęczyła ich dogrnic możlwości to byli z nas dumni czego nigdy nierozumieliśmy. Rodzice twierdzili że w taki sposób uczymy się zarządzać swoimi zdobytymi pieniędzmi dzięki czemu wyrośnięty na wspaniałych ludzi.

Po pojawieniu się ogrodzenia zasialiśmy trawę i zrobiliśmy mini grządki na warzywa i oczywiście też owoce.

Mieliśmy zamiar zostawić to tak jak jest i świetnie się tam bawić. Oczywiście tak było. Lecz nasi ojcowie wpadli na doskonały pomysł by ściąć parę drzew i następnie z desek zrobić domek.

My jak dzieci lecz już większe bo 10 i 11 lat, naprawdę sporo pomagaliśmy. I w wycince i w budowie.

Oprucz zabawy niestety lub stety była też nauka. Większośc dzieci jej nielubi. Z nami było tak samo. Ale mieliśmy taktykę. Na lekcjach słuchaliśmy naprawdę uwarznie, a dzień przed sprawdzianem, poświęciliśmy w dużej mierze na naukę. Rzecz jasne że również razem.

Nasze drogi rozeszły się gdy musieliśmy wyjechać. Przez pewien czas utrzymywaliśmy kontakt. Urwał się on na jednej z koloni na której byłam. Podczas gdy ja grzecznie spałam jedna z moich chwilowych współlokatorek wykasowała mi wszystkie kontakty, a ja rodzicom się nie przyznałam.

W szkole lubiana zbytnio nie byłam, z racji że chyba wszyscy wiemy jakie nastawienie mają ludzie do Azjatów i Azjatek... Nawet fakt że byłam tylko w połowie Azjatką w żadnej mierze nie poprawiał mojej sytuacji.

Poza tym żyło mi się tam świetnie przez 11lat. Powiedziałam tak ponieważ w następnym tygodniu wracamy do Azji, do Korei południowej.

Przez całe życie śledziłam karierę i postępy życiowe mojego przyjaciela jeśli nadal mogę go tak nazywać. Może to dla niektórych dziwne ale... Po sytuacji na koloni niechciałam o nim zapomnieć. Bo... Jak już wiecie wyjechałam w wieku 14lat. I od paru lat szaleńczo kochałam się w Jungkook'u. Tak dokładnie w tym Jeon Jungkook'u, moim dawnym przyjacielu.

Dobrze wiedziałam że chociaż wrócimy do Korei, prawdopodobnie nie odzyskam z nim kontaktu. Stary dom sprzedaliśmy i teraz będziemy mieszkać w Seulu. Choć i to nie poprawia sytuacji. Teraz to był idol. Pewnie już o mnie nie pamięta. Choć wcześniej nie wspomniałam, przed moim wyjazdem na udzie zrobiliśmy sobie tatuaż. On miał dziewczynkę, a ja chłopczyka. Po przyłożeniu do siebie naszych nóg, powstawała jedna całość. Była to dziewczyna i chłopak trzymający się za ręke. Moi rodzice nadal o nim niewiedzą. No bo tajemnica to tajemnica conie? A jak go zrobiliśmy to się nie martwcie. W wieku 14 lat ma się już jako takie znajomości.

Tatuaż ten nie był wykonany w 100% profesjonalnie. Ale to niewarzne. Bo liczą się chęci i gest.

Chłopak pewnie tuż po uzyskaniu pełnoletności go usunął lub zrobił na tym miejscu inny. Mogę się założyć że gdyby go ktoś teraz spytał czy wie kto to Anastazja Kim to powiedziałby że niema pojęcia. To jest więcej niż pewne.

Wiem że to głupie i nierealne ale naprawdę chce z nim odnowić kontakt, albo chociaż go spotkać. Chcę żeby naprawdę był szczęśliwy czy to ze mną czy bez mnie, chcę również by był z siebie dumny i zadowolony ze swoich wyborów.

Z jednej strony niemoge się doczekać wyjazdu ale z drugiej bardzo się go boje. Nie boje się samolotów czy przeprowadzek. Ja boje się że się tam nie odnajde.

Starych przyjaciół niemam zamiaru
szukać bo to ja pisałam i dzwoniłam, a to oni mnie olali. I choćby chcieli odnowić kontakt to wtedy ja ich oleje. Niech spadają mendy. Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie.

Dzieciak z sąsiedztwa |j.jkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz