Rozdział 5

2.1K 101 5
                                    

Piątek. Ostatni dzień tego tygodnia. Siedziałam w ostatniej ławce, bazgroląc po zeszycie. Nie słuchałam nauczyciela, bo nie było sensu. Nic mi się nie chciało i odliczałam minuty do końca ostatniej lekcji.

Kiedy zostało pięć minut, zaczęłam się pakować. Chwile później dzwonek zadzwonił, a tłumy licealistów wylały się na korytarz, by jak najszybciej opuścić tę budę nazywaną placówką edukacyjną.

Kiedy znalazłam się na korytarzu szybko dopadłam do swojej szafki, a z niej wyciągnęłam bluzę i zostawiłam niepotrzebne zeszyty. Zamknęłam szafkę i wciągnęłam na siebie ubranie. Pognałam w stronę głównego wyjścia, a gdy znalazłam się na zewnątrz, wzięłam głęboki wdech. W tej szkole naprawdę można było się udusić.

Chciałam wracać do domu ale nie mogłam, ponieważ miałam zmianę do szóstej w kwiaciarni.

Z niechęcią ruszyłam w stronę przystanka autobusowego. Niby nie miałam daleko, ale byłam tak zmęczona i leniwa, że wolałam podjechać dwa przystanki.

Idąc w trochę uciążliwej ciszy dla mnie, założyłam słuchawki na głowę i puściłam „Say yes to heaven" Lany Del Rey. Była królową smutków, a jej piosenki były mistrzostwem. Idąc przed siebie słuchałam tekstu, uważnie się wsłuchując.

If you dance, I'll dance
And if you don't, I'll dance anyway
(...) I've got my eye on you
I've got my eye on you

Chciałabym by ktoś na mnie patrzył. Zajmował się mną. Opiekował. Był przy mnie. Może wtedy ktoś zauważyłby że potrzebuje pomocy. Już prawie dotarłam na przystanek, ale nie przejmowałam się tym. Bo muzyka mnie pochłonęła.

If you go, I'll stay
You come back, I'll be right here
(...) 'Cause I've got my mind on you
I've got my mind on you

Nie miałam nikogo. Co prawda miałam Isy, ale ona mieszkała jakieś sto dwadzieścia mil ode mnie. Nie miałam komu się wygadać, a przez telefon to tak głupio...

Przez komórkę nie można wyrazić swoich głębokich uczuć, lub tak samo się poczuć, nie możesz się przytulić i wyżalić... to nie jest to samo.

Nie mogłam liczyć na pocieszenie i wysłuchanie. Na ciepły uścisk, czy na zwykłe głupie pogaduszki przy herbacie bądź kakao pod ciepłym kocem. Moje życie tak nie wyglądało i to mnie dobijało.

Zazdrościłam tym wszystkim nastolatką które mogły chodzić do galerii miło spędzać ze sobą czas i nie przejmować się problemami w domu.

Mój autobus przyjechał z lekkim opóźnieniem. Wsiadłam bez większej zwłoki. I tak byłam już spóźniona. Miałam nadzieję, że pani Margaret nie odejmie mi z pensji, za te ostatnie nieobecności czy spóźnienia.

Moja pracodawczyni była miłą starszą kobietą. Ciepłą i czułą ale zarazem twardą i surową. Jednak przy osobach na których zaczynało jej zależeć, wpuszczała ich do środka, otwierała się. Dlatego też ją szanowałam i doceniałam. Otworzyła się przede mną.

Podczas tej krótkiej podróży przez moja głowę przemknęło z tysiąc przemyśleń. Czy kiedykolwiek w moim ponuro napisanym życiu miał nastąpić jakiś przełom lub dobra rzecz? Chyba pragnęłam tego bardziej niż ktokolwiek inny.

Szczególnie w te depresyjne dni, kiedy było pochmurno i zimno, a wiatr nie przyjemnie wiał w twarz. Czułam ogromną pustkę i bezwartościowości...

Z letargu wyrwało mnie mocne szarpnięcie, zapewne spowodowane hamowaniem. Myślałam że zaraz nieźle rypne na podłogę, ale coś, a raczej ktoś w ostatniej chwili objął mnie, z siłą zaciskając ręce na mojej talii.

If you knew meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz