Rozdział 27

649 41 15
                                    

Ze stresu zagryzłam skórki przy paznokciach, licząc kolejne sygnały. Tak bardzo się stresowałam. Wolałam, żeby nie odebrała telefonu, ale z drugiej strony liczyłam na to... W końcu chciała uczestniczyć w moim życiu i czekała jedynie na moje potwierdzenie. Miałam nadzieję, że się na niej nie przejadę...

Sygnał się urwał, a w słuchawce usłyszałam jej głos, który był mi kompletnie obcy. Tak samo, jak ona była mi obca.

— Tak, słucham? — Przez paręnaście sekund, nie odzywałam się. No bo co miałam powiedzieć? Ludzie nie często dzwonią do swoich biologicznych rodziców, których nie było, przez całe ich dotychczasowe życie. — Halo? — Odchrząknęłam nerwowo i drżącym głosem się przedstawiłam.

— Dzień dobry... Tutaj... Flora.

Na odpowiedź nie musiałam czekać za długo, ponieważ kobieta najwyraźniej musiała spodziewać się mojego telefonu. Mimo tego, można było usłyszeć jej zaskoczenie i małe podekscytowanie.

— Witaj Flora! Czułam, że się do mnie odezwiesz... Bardzo miło, jest ciebie usłyszeć. 

— Tak, ciebie również... Słuchaj, czy mogłybyśmy się umówić na kawę?

Zagryzłam, aż do krwi wargę czekając na jej odpowiedź. Był to najbardziej stresujący moment, w moim życiu.

Gdybym tylko wiedziała... 

— Jesteś może dzisiaj wolna? — szeroki uśmiech wypłynął... na moje usta. Nie przedłużając dłużej szybko odpowiedziałam:

— Tak. O trzeciej pasuję? Możemy spotkać się w kawiarni... Jest ona blisko mojej pracy. — Trochę się plątałam, ale cieszyłam się, że będę mogła z nią szczerze porozmawiać.

— W porządku, do zobaczenia.

Rozłączyłam się i wzięłam kilka głębokich wdechów. Opadłam na łóżko i obróciłam głowę w kierunku uśmiechniętej brunetki. Duma w jej oczach, była widoczna na mile.

Pomieszkiwałam już u Stephanie od ponad tygodnia. Dziwiłam się, że nie miała mnie jeszcze dosyć... Wręcz przeciwnie! Na każdym kroku mnie wspierała i pokazywała, że z każdym dniem, może być coraz lepiej.

— Jestem z ciebie dumna. Wiedziałam, że sobie poradzisz.

Gdybym tylko wiedziała, że poradzę sobie także, w najtrudniejszym dla mnie okresie...

***

Podrygiwałam nogą, co chwila zerkając na zegar ścienny. Godzina była idealna, ponieważ większość ludzi była w pracy, przez co znajdowałam się sama w kawiarni. Jedynie miła starsza pani, która kręciła się za ladą, cicho podśpiewywała.

Nagle odgłos dzwoneczka, nad drzwiami wejściowymi, rozniósł się po całym lokalu. Z prędkością światła spojrzałam w ich kierunku, a wtedy ujrzałam ją.

Caroline.

Moją mamę.  

Nie zmieniła się, od naszego ostatniego spotkania na cmentarzu. Takie same piękne blond, delikatnie pofalowane włosy. Nie za mocny, wręcz naturalny makijaż... I te akwamarynowe tęczówki. Były połączeniem ciemnego oceanu i jasnej, błękitnej laguny. Takie właśnie były... Wyjątkowe.

Gdy tylko mnie dostrzegła na końcu lokalu, przy stoliku z oknem, uśmiechnięta i pewnym krokiem zmierzała w moim kierunku. Zacisnęłam mocniej palce na kolanach i wstrzymałam powietrze w płucach.

— Bardzo miło jest mi cię widzieć, Flora — powiedziała, wystawiając dłoń, którą uścisnęłam. 

Zamówiłyśmy po kawie i jakimś ciastku, a potem zapanowała trochę niezręczna cisza. Na szczęście Carol wiedziała, jak ją przerwać, bo zaczęła mówić.

If you knew meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz