Rozdział 20

898 38 12
                                    

Luke

Otworzyłem szeroko oczy na głośny dźwięk klaksonu. Od razu zjechałem na swój pas, mocniej zaciskając palce na kierownicy. Tak mało brakowało... Moje powieki ważyły tonę, ale nie mogłem ich opuścić. Mimo wypitych dwóch mocnych kaw z rana, nadal czułem się padnięty. Marzyłem by zostać w domu i móc odespać zarwaną noc, ale ojciec się na to nie zgodził. Nie pozostało mi nic innego, jak pogodzenie się z konsekwencjami i pojechanie do szkoły.

Udało mi się dojechać na miejsce i bezpiecznie zaparkować. Zgasiłem silnik samochodu i ociężale odchyliłem głowę, opierając ją o zagłówek. Przymknąłem z ulgą oczy i pozwoliłem sobie na chwile wytchnienia.

Nie potrwało to niestety, tyle ile bym chciał, ponieważ zadzwonił dzwonek, oznajmiający rozpoczęcie lekcji. Sięgnąłem na tylne siedzenia po swój plecak i zgarnąłem termos z kawą, wrzucając go do środka razem z zeszytami, które wypadły. Wygramoliłem się z auta i zatrzasnąłem drzwi. Ruszyłem w stronę budynku, przyspieszając kroku. Nie chciałem dostać spóźnienia.

Sprawdziłem jeszcze godzinę na telefonie, przy okazji wyciszając urządzenie. Przez swoją nieuwagę i pośpiech, wpadłem na kogoś, wytrącając z jego ręki książki. Zakląłem w duchu, ale schyliłem się i szybko pozbierałem cudze rzeczy. Podniosłem się do pionu, chcąc wręczyć podręczniki osobie przede mną, ale kiedy przeniosłem na nią spojrzenie, moje serce znacznie przyspieszyło.

Stałem twarzą w twarz z Florą. Moją Florą. O ile jeszcze była moja.

Jej lekko pofalowane blond włosy, opadały kaskadami na jej ramiona, a makijaż miała mocniejszy niż zwykle. Założyła na siebie swój beżowy płaszcz, bo mimo ciepłego klimatu jaki panował w tej części Ameryki, czasami bywało chłodno. Na nogach miała te starte niebieskie trampki, a na ramię zarzuciła torbę. Jedyne co mnie zdziwiło to to, że miała na sobie golf, a ich szczególnie nienawidziła.

– Hej.

Postanowiłem odezwać się jako pierwszy. Stres zżerał mnie od środka, ponieważ nie miałem z nią kontaktu od prawie tygodnia i bałem się, że nie ma już między nami żadnej przyjaźni. Jednak również czułem ogromne szczęście, że w końcu mogłem ją zobaczyć.

– Hej – odpowiedziała tym samym i ciepło się uśmiechnęła. – Idziemy? – wskazała głową w stronę szkoły i dodała:

– Już i tak jesteśmy spóźnieni.

Złapała mnie delikatnie za ramię i pociągnęła za sobą. Zbyt oszołomiony jej widokiem, pozwoliłem by mnie prowadziła. Nie mogłem się skupić, przez jej ciepłe palce, które stykały się z moją skórą. Czułem tylko to... No i jej cudowny zapach. Wanilia z nutą słodyczy.

Gdy znaleźliśmy się w szatni jej przyjemny dotyk zniknął, a zastąpił go przeszywający chłód, którego tak bardzo nie lubiłem. Blondynka znów się uśmiechnęła i przejęła swoje książki, które wciąż trzymałem. Zdjęła okrycie i powiesiła je na wieszaku.

– Przychodzisz dzisiaj do nas na kolację? – nawiązałem do święta, by jakoś przerwać ciszę, która z niewiadomych powodów zaczęła mi ciążyć.

– Tak, od razu pójdę do Ciebie, jeżeli oczywiście nie masz nic przeciwko.

– Nie, no co ty... A co do tej sytuacji... – chciałem sprawdzić, czy mówiła poważnie, co do wczorajszych słów. Musiałem wiedzieć, czy będzie udawać, że nasz pocałunek nigdy nie miał miejsca, a ona sama rzuci to w zapomnienie.

Bo prawdę powiedziawszy... Nie umiałem przestać o tym myśleć. Non stop w mojej głowie odtwarzała się scena, kiedy siedziała na mnie okrakiem, palce wplątała w moje włosy, a jej piękne usta całowały mnie z taką pasją i odwzajemnieniem. To uczucie... było tak prawdziwe, że aż nierealne.

If you knew meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz