― Szczerze? Jestem zdesperowana.
― W jakim stopniu?
― Stara, gdyby władca piekieł podsunął mi pod nos umowę, podpisałabym ją w ciemno.
Samantha Park, wielce wierząca katoliczka, mamrocze tam coś pod nosem, żebym nie kusiła losu, ale ignoruję to tak samo, jak Emery Spencer siedząca po mojej prawej. Ona posuwa się nawet o krok dalej, bo wywraca ostentacyjnie oczami, komentując:
― Sam, ja też bym się nie zastanawiała. Nie w takiej sytuacji.
Jęczę głośno, na pokaz uderzając czołem w blat. Kiedy się podnoszę, Emery klepie mnie pocieszająco po plecach, drugą ręką grzebiąc uparcie w torbie, najpewniej w poszukiwaniu fajek.
― Jak tak można w ogóle człowieka traktować ― irytuję się, zapijając żal dużym łykiem drinka. Chłodne mojito jest w tym momencie wybawieniem. ― Żeby tak z dnia na dzień bez ostrzeżenia z pracy wywalać? Skandal.
― Nie, to tylko życie ― wzdycha z politowaniem Samantha. Emery przestaje przeszukiwać swoją przepastną, workowatą torebkę; obydwie łypiemy spode łbów na naszą wspólną koleżankę. ― ...co?
― To, że żadna z nas nie oczekuje rozwiązania problemów i uświadamiania, jak chujowy jest aktualnie świat ― tłumaczy Emery, gestykulując energicznie rękami. ― Ja nie wiem, czego ty nie pojmujesz. Jesteśmy tu, żeby narzekać. Myślałam, że to oczywiste. Nie zmuszaj mnie do zerwania z ciebie fartuszka przyjaźni.
― Przepraszam? ― rzuca bez przekonania zdezorientowana Samantha, rozkładając bezsilnie ręce. Emery wreszcie znajduje opakowanie papierosów, wyławiając je z torby ze zwycięskim mruknięciem i szerokim uśmiechem. Ja w tym czasie znowu kulę się w miejscu; usta odruchowo układają mi się w markotną podkówkę. ― ...matko jedyna, dobra, teraz to widzę ― dodaje ze skruchą Sam, zaciskając pocieszająco palce na moim przedramieniu. ― Tu potrzeba interwencji.
― A co my tu niby robimy? ― parska Emery. Trąca mnie łokciem w rękę, dodając zaraz potem:
― Chodź, muszę zapalić, bo mnie pokurwi.
Nie mam nawet szansy zaprotestować; zanim w ogóle rozchylam usta, panna Spencer już ciągnie mnie za sobą w stronę wyjścia z Bubble. Nie protestuję, bo nie mam siły. Zresztą, dochodzę też do wniosku, że odrobina świeżego powietrza może mi tylko wyjść na zdrowie; nawet, jeżeli Emery będzie paliła fajkę zaraz obok mnie. I tak robi to w tempie ekspresowym.
Chociaż Em trzyma mnie za rękę, to na kilka sekund tracę z nią kontakt; potykam się o próg, a ponieważ właśnie przechodzi obok pewien miły, przystojny pan, łapię się jego ramienia jak tonący brzytwy.
― Hej, wszystko w porządku? ― pyta, roześmiany, ale nie wydaje mi się, żeby w jego głosie pobrzmiewała jakaś złośliwość. Odrzucam włosy na plecy, nawet nie zerkając w jego stronę, bo idę o zakład, że spaliłabym się ze wstydu, gdybym spojrzała mu w oczy. Kiwam jedynie głową w odpowiedzi, odsuwając się od miłego pana, i mamroczę pod nosem kulturalnie:
― Jest okej, dziękuję i przepraszam.
― Pan wybaczy! ― Emery jak zwykle ratuje mnie z opresji. Ciągnie mnie w swoją stronę tak mocno i gwałtownie, że prawie przewracam się o własne nogi. Żałosny wieczór. Od rana dręczy mnie jakieś pasmo niepowodzeń. ― Koleżanka ma tragiczny dzionek.
Unikam jego spojrzenia, ale widzę, że mężczyzna omiata wzrokiem i mnie, i Emery, aż wreszcie wzdycha ciężko. Wciska dłonie w kieszenie eleganckich spodni od garnituru, przechylając przy tym lekko głowę.
― Pech nigdy nie trwa wiecznie ― uznaje, wzruszając przy tym lekko ramionami. Ktoś wciąga go do wnętrza baru; zgaduję, że jakiś jego kolega. Zostajemy z Emery same, o ile można tak w ogóle powiedzieć, bo na nowojorskiej ulicy Dolnego Manhattanu ciężko o kilka centymetrów wolnego chodnika.
![](https://img.wattpad.com/cover/339504492-288-k84585.jpg)
CZYTASZ
✔ | SYMPATHY FOR THE DEVIL
Romans𝐒𝐘𝐌𝐏𝐀𝐓𝐇𝐘 𝐅𝐎𝐑 𝐓𝐇𝐄 𝐃𝐄𝐕𝐈𝐋 ━━━━ ❛ WE'VE NEVER HEARD THE DEVIL'S SIDE OF THE STORY; GOD WROTE ALL THE BOOK. ❜ ミ☆ 𝐓𝐀𝐊𝐈𝐄𝐉 𝐏𝐑𝐎𝐏𝐎𝐙𝐘𝐂𝐉𝐈 się nie odrzuca, pomyślała sobie Joyce Stafford, gdy ściskała dłoń władcy piek...