09━━WELL, WE WITNESS THE QUEEN'S DEATH.

84 12 45
                                    

Czwartkowy, wrześniowy poranek jest pochmurny, ale w miarę ciepły, gdy spotykamy się z roześmianą Gabriellą w hotelowej restauracji. Desmond, jak zwykle, siedzi z nosem w telefonie. To nie zraża ani Gabi, ani Emery; obydwie nie dają mu spokoju, ciągle siłą wciągając go do dyskusji, co niezmiernie go irytuje.

Ciężko więc dziwić się, że Lucyfer i Peggy bawią się świetnie.

― Znalazłam wczoraj pierwszego siwego włosa ― informuje nagle ni z tego ni z owego Emery, chociaż jak dotąd wydawało mi się, że rozmowa dotyczyła jej pracy w Sun's Whispers. Raczyła ns opowieściami z tegoż to przybytku, co jakiś czas pytając Desmonda, czy może nie widział się ostatnio z jakimś jej podopiecznym. ― Pora do trumny.

― Nie.

Odpowiedź Peggy jest stanowcza. Kobieta podnosi wymowne spojrzenie na Desmonda, unosząc przy tym wyzywająco brew, a ten zerka na nią zaledwie przez ułamek sekundy. Potem znowu wlepia gały w ekran telefonu, głośno przełykając ślinę.

― Nie? ― dziwi się moja przyjaciółka. Podstępny sposób na dowiedzenie się, czy powinna zacząć zastanawiać się nad organizacją pogrzebu. Ciekawe podejście.

― Nie licz na to w najbliższym czasie ― uznaje Mondy, wreszcie chowając komórkę do kieszeni kurtki. Gabriella rzuca mu zadowolone spojrzenie, jakby z utęsknieniem na ten moment czekała.

― Jak ty potrafisz rozczarować człowieka, Desmond.

― Ale ja przepraszam, ty się gdzieś beze mnie wybierasz? ― denerwuje się Peggy, a Em unosi palec na wysokość jej twarzy, zaznaczając:

― Niunia, jeszcze z tobą kredytu nie wzięłam.

Ten tekst zdecydowanie trafia w poczucie humoru Lucyfera i Gabrielli, bo obydwoje parskają ze szczerym rozbawieniem. Jest tak... zwyczajnie. Miło. Jakbyśmy byli absolutnie normalną grupą znajomych, która spotkała się po kilku tygodniach rozłąki, żeby nadrobić stracony czas i wymienić się świeżą dawką plotek.

― Ja znalazłam pierwszego siwego włosa już rok temu ― zaczynam, wyginając usta w żałosną podkówkę. Lucyfer zerka na mnie z dziwnie smutną miną, ale zaraz potem odwraca wzrok, bo Emery chichocze złowieszczo, komentując:

― Słuchaj, nie dziwiło mnie to wcale, bo jak człowiek pomyśli o twojej rodzinie, to wszystko nabiera sensu.

Desmond skacze wzrokiem po nas dwóch, ewidentnie pogrążony w jakichś poważnych myślach. Chłopa wyłączyło z tego świata, jak tylko przestaliśmy się nim interesować, ale teraz wygląda tak, jakby nad głową pojawiła mu się przysłowiowa żarówka.

― ...ile wy się w ogóle znacie, że tak wspominacie tę jej rodzinkę? ― pyta, wskazując na mnie i Emery niezbyt dokładnym ruchem dłoni.

― Bóg jeden raczy wiedzieć ― odpowiada niemal natychmiast Emery. Lucyfer rzuca jej niezadowolone spojrzenie, więc kobieta wywraca oczami, pojmując, że powinna się poprawić. ― Jezu, no. Chuj jeden raczy wiedzieć!

Śmieję się cicho, bo to nie do końca taka poprawa, jakiej Diabeł oczekiwał. Mimo to, macha wymijająco ręką, odpuszczając sobie temat.

― Szczerze? ― waham się przez moment, próbując przywołać we wspomnieniach te odpowiednie momenty, ale moje dzieciństwo to w sumie jedno wielkie bagno, pośrodku którego stoi Shrek z traumą wychowawczą w oczach. Ja jestem Shrekiem. Tylko takim, co wiecznie nie miał czasu na znajomych, bo musiał opiekować się młodszym kuzynostwem. ― Ja nawet nie pamiętam, jak do tego doszło. Jednego dnia jej nie było, a drugiego miała dorobiony klucz do mojego domu.

Taka prawda. Emery była jedyną osobą, która trzymała się mnie pomimo tego okrojonego czasu wolnego, którym dysponowałam. W przeciwieństwie do mnie nie tylko była jedynaczką, ale też okazała się być najmłodszą osobą w rodzince, więc to nią zwykle wszyscy chcieli się zajmować. Nie to, że tego potrzebowała.

✔ | SYMPATHY FOR THE DEVILOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz