― To był zły pomysł ― mamroczę pod nosem, po raz kolejny nerwowo poprawiając szalik. Kątem oka wyłapuję, że Lucyfer uśmiecha się delikatnie pod nosem. Facet wydaje się być w szampańskim nastroju, podczas gdy ja mam ochotę rwać sobie włosy ze łba. ― Nie ― poprawiam się. ― To był, kurwa, fatalny pomysł.
― Uspokój się ― śmieje się cicho Diabeł obok mnie. Przywalam mu czapką w ramię, ale jakoś wielce go to nie rusza. On nie ma pojęcia, ile dla mnie znaczy cała ta akcja. ― Zobaczysz, będzie dobrze. To tylko jeden wieczór. Potem śniadanie i znikamy. Nic wielkiego.
― Moja babcia dostanie zawału.
― To tylko imię. Zanim się obejrzysz, będzie mnie nazywała swoim nowym wnuczkiem. Zresztą, blask zrobi swoje.
― A co, jak mojej matce coś odbije i jednak wciśnie nas do jednej sypialni?
― Zmyję się na całą noc.
― A jeżeli...
― Joyce.
Zerkam na niego raz. I to wystarczy, żebym wreszcie zamknęła mordę i zacisnęła usta w cienką linię. A ponieważ Lucyfer właśnie zaparkował auto przed moim rodzinnym domem na obrzeżach Pittsburgha, może bez zmartwień łypać na mnie wymownie spode łba, unosząc przy tym znacząco brwi.
Biorę głęboki wdech, starając się odrobinę uspokoić to, co się teraz dzieje w mojej głowie.
― Okej. Tak ― mruczę. Lucyfer znowu przywołuje na usta subtelny, ciepły grymas. ― Co będzie, to będzie. Przynajmniej utrę nosa ciotce Vicky.
― No, i to jest podejście, które mi się podoba.
Lucyfer dosłownie wyskakuje z Mercedesa pierwszy. I robi to odrobinę... zbyt energicznie i chętnie. Ja w tym czasie wciągam czapkę na głowę, bo wiem, że matka zrobi awanturę roku, jeżeli zobaczy mnie z odkrytymi uszami. I nie zaprzeczę, że czuję się dziwnie zawstydzona ― i zarazem podekscytowana ― kiedy Diabeł otwiera dla mnie drzwi samochodu i pomaga mi z niego wysiąść, chociaż zdecydowanie dałabym sobie radę sama.
Szczerzy się jak debil, wskazując głową na dom.
― Mamy widownię ― informuje. Ledwo powstrzymuję się od zerknięcia w tamtym kierunku. ― ...to... co? Mogę zacząć przedstawienie?
Uśmiecham się słabo, skinając głową na zgodę. A Lucyfer nie czeka ani chwili dłużej. Poprawia mi włosy wystające spod czapki, a potem składa krótkiego, ledwo wyczuwalnego całusa na środku mojego czoła.
...Boże, to był kurewsko fatalny pomysł.
― Pamiętaj, żeby cię nie poniosło z tymi pocałunkami ― przypominam mu, biorąc go pod ramię, kiedy razem ruszamy w stronę domu. Śmiać mi się chce, bo matka, babunia i ciotka Vicky nie zdążają odsunąć się od okna w kuchni.
Lucyfer jest mniej dyskretny. Bo on się śmieje. I wcale nie chodzi mu o moją rodzinkę, która już sama odstawia manianę roku; nie, jego zdecydowanie męczy mój ostatni tekst. Mam dziwne wrażenie, że... naprawdę wychwyciłam w tym niby-pozytywnym geście nutkę rozczarowania.
― Tak, wiem. Wiem ― zapewnia mnie Lucyfer. Trochę mi dziwnie z tym, że kiedy na niego spoglądam, to nawet na mnie nie zerka. ― Będę grzeczny, mistrzyni. Trzymanie za rączki, przytulanie. Głupie bzdety, kilka miłych słówek i koniec teatrzyku.
To brzmi gorzej, niż tragicznie. Kiedy ujmuje to w ten sposób, dosłownie chce mi się rzygać z obrzydzenia do samej siebie. Nie powinnam go wykorzystywać do takich osobistych, żałosnych celów, i nie rozumiem, dlaczego w ogóle godzi się na to, żebym go tak traktowała.
![](https://img.wattpad.com/cover/339504492-288-k84585.jpg)
CZYTASZ
✔ | SYMPATHY FOR THE DEVIL
Roman d'amour𝐒𝐘𝐌𝐏𝐀𝐓𝐇𝐘 𝐅𝐎𝐑 𝐓𝐇𝐄 𝐃𝐄𝐕𝐈𝐋 ━━━━ ❛ WE'VE NEVER HEARD THE DEVIL'S SIDE OF THE STORY; GOD WROTE ALL THE BOOK. ❜ ミ☆ 𝐓𝐀𝐊𝐈𝐄𝐉 𝐏𝐑𝐎𝐏𝐎𝐙𝐘𝐂𝐉𝐈 się nie odrzuca, pomyślała sobie Joyce Stafford, gdy ściskała dłoń władcy piek...