13━━THE ARCHANGEL YOU ARE TRYING TO REACH IS UNAVAILABLE.

86 10 31
                                    

Znam to pukanie.

A ponieważ właśnie jestem w potężnej fazie pisania, nie zamierzam podnosić się z fotela. Krzyczę tylko zachęcające "zapraszam", bo doskonale wiem, że to Lucyfer zaraz pojawi się w mieszkaniu. Zerkam jedynie przelotnie na zegar w rogu ekranu.

Jest dziesięć po dwunastej. Obiecał, że przyjdzie około południa, i słowa dotrzymał. Jak zawsze w jego przypadku, sytuacja jest jak medal i ma dwie strony. Tak, cieszę się z jego obecności, jak zwykle zresztą. Nie, nie uśmiecha mi się jakakolwiek rozmowa w temacie Michaela, którą najpewniej trzeba będzie przeprowadzić.

Ledwo mam ochotę krzyknąć, że jestem u siebie; słyszę szybkie kroki Lucyfera, gdy ten biegnie w moją stronę, już w progu pytając:

― Masz sekundę?

― Czekaj, tylko zamknę wątek, żeby...

Gdyby pozwolił mi skończyć, dowiedziałby się, że piszę akurat scenę w jednym z ostatnich rozdziałów, bo wreszcie wpadłam na jakieś sensowne zakończenie. Gwałtownie odsuwam jednak dłonie od klawiatury, bo Lucyfer szybkim, chaotycznym ruchem zamyka przede mną laptopa.

― Ej! ― piszczę z wyrzutem, odwracając się na obrotowym fotelu w stronę Diabła. ― Co do cholery?!

W pierwszej sekundzie jestem wściekła, ale potem omiatam go pełnym pretensji spojrzeniem i... coś przestawia mi się w głowie. Wygląda jeszcze gorzej, niż wczoraj. Włosy ma rozczochrane, ubrania nie uprasowane; kołnierzyk jego koszuli wręcz błaga o to, żeby go chociaż dobrze ułożyć. Marszczę czoło, absolutnie zdezorientowana, ale zanim mam szansę zapytać, czy wszystko jest w porządku, Lucyfer oświadcza:

― Nie musisz się już nad tym męczyć.

― Mam coś zmienić? ― pytam niemal natychmiast, spanikowana. Ręce mi się trzęsą, gdy zaczynam gestykulować nimi odrobinę zbyt chaotycznie. ― Miałeś mi mówić, jak coś ci się nie podoba. Przecież niczego jeszcze nie wydajemy, nigdzie nie rozsyłałam propozycji, więc naprawię to, co ci nie pasuje, i...

Podczas gdy ja prowadzę monolog naiwniaczki, Lucyfer pstryka palcami. W jego dłoni pojawia się plik kartek ― znam go odrobinę za dobrze. Oddech grzęźnie mi w gardle, kiedy papiery nagle stają w płomieniach i w przeciągu zaledwie kilku sekund zamieniają się w żarzące się drobinki. Unoszą się w powietrzu zaraz przed moimi oczami, póki nie dotykają podłogi; wtedy po prostu rozpływają się niczym dym.

Wpatruję się w dłonie Lucyfera, które mężczyzna otrzepuje ostentacyjnie, jakby próbował pozbyć się irytującego, natrętnego proszku. Stoi tak jeszcze przez kilka sekund, podczas których obydwoje wymownie milczymy, a potem... nawet na mnie nie zerka. Po prostu odwraca się gwałtownie z absolutnie załamaną miną i ucieka.

...jak to ma w zwyczaju.

― Lucyfer, czekaj! ― krzyczę, wreszcie uwalniając się od tego dziwnego, przepełnionego szokiem transu. Podrywam się z miejsca w ostatniej chwili; udaje mi się złapać za rękaw płaszcza Lucyfera. Zatrzymujemy się naprzeciwko siebie. Ja nadal stoję w swoim pokoju, ale on jest już w salonie. ― Miałeś mi wszystko wyjaśnić, a wpadasz tu, podejmujesz jakieś decyzje za nas oboje i...

― Jesteś wolna.

Czuję gęsią skórkę na całym ciele. To się nie dzieje. To się nie może dziać. On nie ma prawa tego zrobić. Zerkam jeszcze raz w to miejsce, na które opadły ostatnie fragmenty kontraktu. Nie czuję jakiejś wyjątkowej różnicy. Może z wyjątkiem absolutnego przerażenia.

― ...ale... ― wyduszam. I na tym się kończy. Urywam, zdezorientowana. W głowie mam kompletną pustkę. Zanurzam palce obydwu dłoni we włosach, kilka razy pociągając za napotkane kosmyki, jakbym liczyła na to, że ten prosty gest pomoże mi się skupić.

✔ | SYMPATHY FOR THE DEVILOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz