03━━SO ANYWAY, HERE'S SATAN'S FAMILY.

176 19 93
                                    

Celestial.

Niedowierzanie w głosie Samanthy jest czymś, czego zdecydowanie się spodziewałam. Emery jednakże wydaje się być cholernie zadowolona. Uśmiecha się szyderczo, gdy podnosi do ust filiżankę z kawą, a gdy odstawia ją na mały talerzyk, odpowiada:

― Nieźle się laska potrafi ustawić, co?

― Co ty niby będziesz tam robić? ― docieka Samantha. I chociaż jest moją przyjaciółką, to znam ją na tyle dobrze, żeby wychwycić w jej głosie nutkę... perfidnej zazdrości. Nie komentuję tego. Uśmiecham się słodko w odpowiedzi, upijając kolejnego łyka mojito.

― Asystentka. ― Kłamstwo smakuje jak mięta i limonka. Przychodzi mi z taką łatwością, że aż sama lekko się wzdrygam, bo nie tego się spodziewałam. Wydaje mi się, że skutecznie to uczucie maskuję; prostuję się dumnie, zerkając przelotnie na Emery. Moja przyjaciółka puszcza mi porozumiewawcze oczko i jestem prawie pewna, że myśli o tym samym, co ja. ― Będę asystentką właściciela hotelu.

Dlaczego to jest nagle takie łatwe? Zwykle, mimo wszystko, trochę stresowałam się takimi sytuacjami, ale teraz w ogóle się tym nie przejmuję. Może dlatego, że wiem, jak Samantha zareagowałaby na prawdę.

Już wystarczy, że Emery dręczyła Desmonda pytaniami o życie wieczne, bo "jej ateistyczna dupa zaczyna się obawiać o nieuchronną przyszłość". Typ zdecydowanie niedługo zablokuje jej numer, a poznałyśmy go ledwo wczoraj.

― ...obowiązki jakieś? ― Samantha uparcie drąży temat. Wyrywa mi się odrobinę poirytowane westchnienie. ― Cokolwiek?

― Umawianie na spotkania, pilnowanie papierów, takie tam.

― Przecież ty nie masz w tym żadnego doświadczenia.

Milknę. Już nie chcę się z nią dzielić żadnymi informacjami, nawet tymi, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

Emery rzuciła wczoraj cholernie szaloną propozycją. Uznała, że może powinnyśmy ograniczyć kontakty z pewnymi osobami ― Sam oczywiście zalicza się do tego grona. W nocy zignorowałam ten pomysł, bo wydawał mi się zbyt radykalny i niepotrzebny, ale teraz, kiedy patrzę na kipiącą zazdrością Samanthę, zaczynam poważnie się nad tą opcją zastanawiać.

― Ty byłaś kiedyś w tej zjebanej bibliotece? ― Głos Emery przypomina mi, że mam jednak kogoś, kto stoi po mojej stronie. Kobieta parska złośliwie, odrobinę nazbyt energicznie gestykulując rękami podczas swojej wypowiedzi. ― Czekam, aż to padnie, skoro jej tam zabrakło. Nikt inny tego wysypiska śmieci nie ogarnie, choćby...

Lucyfer Meyer jest niczym bezlitosny huragan. Wszystkie trzy krzywimy się niemiłosiernie, gdy do naszych uszu dobiega okropny hałas, bo mężczyzna gwałtownie przysuwa sobie krzesło od stolika obok, żeby się do nas dosiąść.

Pierwsze, co zauważam, to jego uśmiech, ale kiedy tylko patrzę w jego oczy pojmuję, że ten grymas to tylko przykrywka.

Co on tu w ogóle robi?

― Hej ― rzuca na wydechu. Włosy ma w nieładzie i brzmi tak, jakby przez ostatnia godzinę biegał po Central Parku. Zerkam na Sam; kobieta zamarła w niemym szoku i wgapia się w mojego szefa wielkimi oczami. Chyba mi wcześniej nie wierzyła. Teraz mam żywy dowód na wszystko, o czym jej opowiadałam. ― Dzień dobry, Joyce ― dodaje Diabeł.

W przeciwieństwie do mnie, on ma absolutnie wywalone w moje dwie koleżanki. Stuka cholerycznie palcami prawej dłoni o blat stolika, zaraz obok mojej dłoni. Ewidentnie coś go zestresowało.

...co mogło tak zdenerwować władcę piekieł?

― Jezu Chryste, a ten tu czego? ― jęczy zirytowana Emery, i dopiero wtedy Lucyfer zerka na nią kątem oka z wielce niezadowoloną miną.

✔ | SYMPATHY FOR THE DEVILOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz