08━━...MAYBE LUCIFER WAS PUSHED.

85 14 92
                                    

― Zrób sobie przerwę, co?

― Szefie, bez urazy, ale jeżeli mój proces twórczy będzie wyglądał w ten sposób, to ja nigdy nie skończę tej książki.

Przecieram przymknięte powieki palcami, mocno sfrustrowana. Lucyfer w tym czasie wzdycha głośno i ostentacyjnie; słyszę, że podnosi się z łóżka powoli i ociężale. Czekam, aż coś powie, albo zdecyduje się na taktyczny odwrót. Nie rozlega się jednak towarzyszące jego zniknięciu pstryknięcie.

A często znika. Czasami mi się wydaje, że to swego rodzaju przypomnienie o tym, kim tak naprawdę jest.

Spinam się niemal boleśnie, gdy nagle czuję jego palce w okolicach łopatek ― sunie nimi w górę, powoli i ostrożnie, jakby dawał mi czas na oswojenie się z jego dotykiem.

...albo chce w delikatny sposób zapewnić mnie, że w każdej chwili mogę się od niego odsunąć.

I mam kocioł w głowie, bo rozum podpowiada mi, że powinnam to zrobić. Przerwać całe to dziwne przedstawienie, które Lucyfer sam rozkręca. Problem polega na tym, że gdy jego palce muskają moje obojczyki, nie potrafię sobie odmówić tej prostej przyjemności. Dosłownie rozpływam się pod jego dotykiem, czując, jak kciukami zaczyna rozmasowywać moje obolałe mięśnie i kark.

Chce mnie zabić. Skubaniec utwierdza mnie w tym przekonaniu średnio kilka razy dziennie, nawet, kiedy nie ma go w pobliżu, ale teraz to już przegina. Przecież to jest absolutne szaleństwo.

Boję się otworzyć oczy. Jeżeli to zrobię, zaistnieje szansa, że napotkam jego wzrok, a wtedy zdecydowanie umrę ze wstydu.

Od wypadu do muzeum często odrywa mnie od pisania. Za często, jeżeli mam być szczera. Wydaje mi się, że wypadłam przez to z rytmu. Niby minął ledwie tydzień, ale czuję się tak, jakbym stała w miejscu. Podoba mi się ta historia początkującej piosenkarki i Diabła. Chcę ją pisać, ale ilekroć siadam do laptopa, zdejmuje mnie jakaś blokada.

Dlatego wykorzystuję energię na inne rzeczy ― poprawiam poprzednie rozdziały, które już udało mi się skończyć. Brnę przez każdą stronę, analizując dokładnie każde zdanie, jakby od tego zależało moje życie.

― Nie chcę, żebyś przepracowała się ze względu na mnie. ― Czuję jego ciepły oddech na policzku, gdy szepcze zaraz przy moim uchu. Jak głupia naiwniaczka delektuję się dziwnie przyjemnym mrowieniem na karku i... zaciskam palce na rękawach cienkiej bluzki, ciesząc się, że są długie, bo w przeciwnym wypadku Lucyfer zobaczyłby gęsią skórkę na moich przedramionach. ― Poza tym, mówiłem ci już, że jestem cierpliwy. Czas nie gra tu tak wielkiej roli. To... co powiesz na piknik?

― Piknik? ― pytam cicho, mocno zbita z tropu. To nie jest w jego stylu. Eleganckie restauracje, drogie bary, kluby nocne dla VIP-ów... to brzmi bardziej jak Lucyfer Meyer.

― Wybierzemy się na Cedar Hill ― proponuje mężczyzna. Podczas tego całego przekonywania ani na chwilę nie przerywa masowania mnie. Cholernie obniża tym poziom mojej asertywności, która i tak nie miewa się dobrze, kiedy tylko ten facet się pojawia. ― Zachód słońca, coś smacznego z twojej ulubionej piekarni, i...

― Zgiełk Nowego Jorku w tle? ― kończę w jego imieniu. Nie muszę go widzieć, żeby wiedzieć, że się uśmiecha; to po prostu słychać w jego głosie, gdy odpowiada:

― Ma swój urok, musisz przyznać.

Prawda. Ludzi tu za dużo i większość z nich jest wiecznie zirytowana; latem wali spalinami i spalonym asfaltem, a zimą zanieczyszczenie powietrza wydaje się jeszcze bardziej dotkliwe; całymi dniami jest głośno i człowiek nie wybiera się samotnie na nocne wycieczki, ale...

✔ | SYMPATHY FOR THE DEVILOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz