Na uczelnię weszłam w niezbyt dobrym humorze. Mówiąc dziadkowi Mingowi, że potrzebuję pomocy z tym krykietem nie sądziłam, że weźmie siebie do sera moje słowa. Mamy w końcu ten pechowy wtorek, to dzisiaj mam się zmierzyć z tą sławetną grupą muszkieterów za dychę. Cały weekend oraz wczorajszy poniedziałek uczyłam się i grałam w ten zasrany brydż. Nie jestem jakimś nerwusem, ale te karty to jakaś totalna porażka, kto kolwiek to wymyślił powinien przebiec maraton na Antarktydzie w szpilkach, nie żartuję. Pociesza mnie fakt, że mam całkiem luźne zajęcia i mogę na spokojnie opracować strategię. Ciekawi mnie kto zostanie sędzią w tym pojedynku, przecież jest nas piątka a z lekcji z Paulo wyniosłam tyle, że można w to grać tylko w cztery osoby.
Na szczęście moje zajęcia dłużyły się jak powinny. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ większość czasu spędziłam z nosem w telefonie pisząc z Ungiem
Ungiś Bungiś:
Nie stresuj się maleńka, bo i mnie się udziela, a jak Ci przez to nie pójdzie to wieczorem dam Ci taki wycisk na teningu, że do domu to będziesz wracać karetką na sygnale. Dziadek zaczyna rozmawiać sam ze sobą wyzywając mnie od debili, dziwny człowiek, czasami aż strach przyznać się, że jesteśmy spokrewnieni..... Powodzenia maleńśtwo, wiem, że się powtarzam, ale wierzę w Ciebie, skop im dupy porządnie. Widzimy się później <3
Ja:
Wiem dzieciaku, ale łatwo powiedzieć, a gorzej zrobić. Mam sprawę, potrzebuję numeru do Paulo, muszę przedyskutować z nim na szybko jeszcze raz zagrywkę. Też Cię uwielbiam smarku <3
Ungiś Bungiś:
Po pierwsze, to sama jesteś smarkiem, a po drugie, czyżby to była wymówka na zdobycie numeru do tego przystojniaka który "wcale" Ci się nie Podoba?
893 502 157 tylko nie pisz do niego za często, bo się jeszcze zakocha biedactwo ;D
Ja:
Podobno ma dziewczynę, także raczej nie.... Dzięki debilu, wiszę Ci dobre winko z mojej spiżarni, jak już sama czegoś z tamtąd wypróbuję. Nie odpisuj mi już bo nie mam czasu na pierdolety :D
Miałam już zacząć pisać do chłopaka, lecz tą czynność przerwało nagłe kapanie krwi z mojego nosa. Cholera, myślałam, że ten etap mamy już za sobą. Powody były dwa. Stres lub brak śniadania. Raczej się nie stresowałam, ale powoli zaczynało mnie mdlić z braku jedzenia. Czyli powód numer dwa.
Spakowałąm swoje rzeczy i pośpiesznie wyszłam z sali wykładowej. Na moje szczęście nie było nikogo na korytarzu więc nie musiałam wzbudzać niepotrzebnej sensacji. Wyciągnęłam chusteczki z torby i od razu jedną przytknęlam do nosa. Ruszyłam w stonę dachu uczelni, żeby usiąść sobie na spokojnie na świeżym powietrzu i odczekać aż cała krew sobie ścieknie i zjeść coś na szybko.
Na miejsce dotarłam po kilku minutach. O dziwo nie było jak na typowym dachu, przynajmniej nie tym w Polsce. Było czysto, gdzie niegdzie stały jakieś roślinki a podłoga była obsypana czymś w rodzaju grysiku. Usiadłam pod najbliższą ścianą na skrzynce i starałam unormować oddech. Po kilku minutach wyciągnęłam wodę i popijałam małymi łyczkami. Do jedzenia niestety miałam tylko jabłko ale no cóż za gapowe się płaci jak to ma w zwyczaju mówić moja mama.
Już miałam się podnosić, by zdążyć jeszcze na końcówkę wykładu, ale jak widać wszechświat ma mnie w nosie i nie chce razem współpracować bo grunt zaczął osówać mi się spod nóg. Jedyne co zapamiętałam to cień który do mnie podbiegł i nastała ciemność.
CZYTASZ
Moja historia / Meteor garden
Teen Fiction„Do niedawna moje życie było wręcz idealne, wiecie super chłopak, dobre oceny w szkole, grono przyjaciół i pasja do muzyki. Całe te dobro runęło w gruzach przez wypowiedziane dzisiejszego ranka słowa". ^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^...