Rozdział III

302 25 15
                                    

Kyle pov.

Wczorajszy wieczór był, krótko mówiąc beznadziejny. Nie gadaliśmy dużo ze Stanem, od kiedy przerwaliśmy przytulasa nastała niezręczna cisza, której już żaden z nas nie miał odwagi przerwać. Przerwała ją dopiero matka Stana, która po niego przyszła. Żaden z nas się ze sobą nie pożegnał, on po prostu wyszedł, a ja po prostu wiedziałem na łóżku gotowy na opierdol od matki. Na szczęście nie trwało to długo, bo chciała abym się wyspał na następny dzień, chociaż tyle dobrego.

Z samego rana obudził mnie natomiast dźwięk budzika w telefonie, a gdy tylko podniosłem się go wyłączyć poczułem jak boli mnie głowa. Nie to było jednak najgorsze tego dnia, bo przecież do naszej klasy miał dołączyć Stan. Na samą myśl kolejnej konfrontacji mój żołądek się zaciskał. Wiedząc, że nie będę w stanie niczego zjeść na śniadanie spakowałem sobie po prostu jakieś kanapki, których i tak najprawdopodobniej nie tknę, ale nie chciałem by matka się czepiała, że nic nie zjadłem. Po przebraniu się i ogarnięciu włosów mogłem w końcu wyjść i udać się na przystanek, ktory zabierze nas do szkoły. Na szczęście nie natknąłem się na Stana, który teraz mieszkał na przeciwko mnie, więc może nie będę też musieć znosić go w autobusie. Jak zwykle jednak się zawiodłem bo dostrzegłem chłopaka na przystanku, a obok niego stali Kenny oraz Cartman. Przełknąłem głośno ślinę wiedząc, że jak tylko do nich podejdę to Eric nie da mi żyć i gdy już miałem zamiar skierować się na dalszy przystanek to blondwłosy przyjaciel mnie zauważył i pomachał do mnie, co sprawiło, że pozostała dwójka także mnie dostrzegła.

Powiedzieć, że miałem ochotę się zabić to nic nie powiedzieć. Już z daleka widziałem złowieszczy uśmiech Cartmana, oraz bacznie za mną podążające oczy Stana. Przechodząc przez ulicę nawet się nie rozejrzałem, modląc się, że może jakiś kierowca mnie potrąci i nie będę musiał spędzać z nimi czasu, ale tak się jednak nie stało.

- Hej Kyle. - powiedział Eric z wielkim uśmiechem na ustach, a ja już zacząłem żałować, że wyszedłem dzisiaj z domu. - Patrz kto z nami jest.

- Tak, wiem grubasie, ślepy nie jestem. - powiedziałem i przeszedłem tak, aby stać tylko koło Kenny'ego. - Zresztą widzieliśmy się już wczoraj.

- Ja nie jestem gruby tylko mam grube kości! - krzyknął Cartman, jednak na jego twarzy zaraz znów pojawił się ten irytujący uśmiech. - Czyli co, już jesteście po seksie na zgodę?

- Jedyny seks jaki miałem to z twoją zawszoną na łoniakach matką. - odburknąłem, jednak nie brzmiałem tak pewnie siebie jak zwykle, przez Stana cała moja chęć obrażania Cartmana

- Spierdalaj od mojej matki! - oburzył się chłopak i zaczął tupać nogą. - Dobra, ale serio, pogodziliście się? Już możemy kumplować się w czwórkę.

- Róbcie co chcecie. - odburknąłem, chociaż w głębi siebie wiedziałem, że nie jestem jeszcze gotowy na ponowną znajomość ze Stanem, ale cóż, najwyżej po prostu nie będę się do niego odzywać.

- Ej Kyle, a twoja obietnica dalej obowiązuje? - spytał Kenny, a ja odruchowo spojrzałem na Marsha.

Fakt, miałem o nim zapomnieć, co grosza miałem to zrobić w tym roku. Tylko czy to będzie realne teraz, gdy on tu jest, tak blisko mnie. Będę go przecież widzieć codziennie i nawet gdybym chciał nie będę w stanie o nim zapomnieć. Nie po tym, gdy się przytuliśmy. Poczułem się wtedy jak moje uczucia do niego odżywają na nowo i to ze zdwojoną siłą. Mimo spędzenia czterech kluczowych lat życia w Nowym Jorku, to dalej widać było, że Southpark z niego nie wyszedł i jest to ten sam Stan, którego pamiętam i kocham. Cholera, właśnie przyznałem przed sobą, że go kocham.

- Chuj z tą obietnicą i tak by mi nie wyszło. - machnąłem ręką zrezygnowany, a Kenny wywrócił oczami rozczarowany tym jak łatwo się poddaję.

Cold || Stan X KyleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz