Ola była zwykłą dziewczynką wychowaną w katolickiej rodzinie. Już jako małe dziecko została nauczona modlitwy "Aniele boży", "Ojcze nasz", "Zdrowaś Mario". Wieczorem zawsze modliła się przed snem i była zafascynowana tą całą religią. Co prawda większości rzeczy nie rozumiała, ale pojmowała je na swój własny sposób.
Na przykład uważała, że kiedy trzymamy złożone ręce skierowane do góry, to nasze modlitwy idą do nieba, a jeśli w dół (kiedy nie chciało jej się trzymać ich ładnie i prosto), to do piekła. Raz uznała, że jeśli będzie całe życie chodzić ze złożonymi rękami, to zostanie świętą i pójdzie do nieba. Szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu.
Miała kilka marzeń, między innymi chciała być wróżką, która mogłaby spełnieć nieograniczoną liczbę życzeń i w ten sposób pomagać ludziom, zostać zakonnicą, a kiedy będzie miała własne pieniądze, dać jakiemuś bezdomnemu cały swój portfel.
W skrócie: dziecko aniołek (które jednak mimo swoich starań aż takim aniołkiem nie było).
Niestety to zamiłowanie Bogiem nie trwało wiecznie. Wkrótce Ola nie pomodliła się raz, bo była zmęczona. Potem kolejny. I jeszcze raz. Aż w końcu totalnie o tym zapomniała i o Bogu myślała tylko na religii w przedszkolu i w kościele na codziedzielnej mszy. A gdy przyszły wakacje i nie było religii, już prawie w ogóle o nim nie pamiętała.
Jednak raz przypomniała sobie o paciorku. Przeprosiła Pana Boga za tak długą ciszę i wróciła do modlitw wieczornych.
I nagle - niespodzianka - znowu przestała! Nie wiadomo dlaczego, ale znowu zapomniała. I powróciła do tego dopiero jakoś przed pierwszą komunią. Po Komunii Ola dostała jakby nową energię i motywację, aby znowu dążyć do świętości. Ale na tym się skończyło. Jej modlitwa skróciła się i została przy samym "Ojcze nasz", ale to nie miało zbyt wiele sensu, z czego sama zdawała sobie sprawę, ponieważ za każdym razem, kiedy ją odmawiała, nie docierało do niej znaczenie wypowiadanych w myślach słów. To było jak czytanie definicji z podręcznika z przedmiotu, którego za nic nie jesteś w stanie ogarnąć. Jak klepanie wierszyka.
Zresztą w Kościele też nie potrafiła znaleźć sensu. No bo po co my niby ciągle tak klękamy, siadamy, wstajemy? Stoimy, klękamy, siadamy, klękamy. Aż się od tego zmęczyć można. Dla niej Kościół był zbyt sztywny i nie było w nim życia. A już najgorsze były te wszystkie modlitwy - na religii przecież mówili, że modlitwa to rozmowa z Bogiem. Ale jeśli zawsze mówisz to samo, to co to niby za rozmowa? To tak, jakby przyjść do kogoś w gości i zawsze rozmawiacie o tym samym, tymi samymi słowami.
I tak Ola zgubiła sens.
CZYTASZ
Opowieść odnalezionej owieczki
SpiritualitéBóg Jest. Był zanim byłam ja, był ze mną zanim go poznałam. Pukał do drzwi mojego życia. Dał się odnaleźć, kiedy go szukałam i kiedy nie wiedziałam, że go szukam. Był ze mną we wszystkich momentach. Pomagał, wspierał. Odnalazłam go, a potem zaczęłam...