Kiedy Ola dowiedziała się, że rozpadł się zastęp o nazwie Lisy, w którym była przez prawie całe swoje harcerskie życie, czyli przez 4 lata, pomyślała, że teraz zacznie się jej nowa przygoda. Nie myliła się, ale to, co ją czekało, nie należało to tych radosnych przygód. Było w niej pełno stresu, obawy, ale też zdegustowania postępowaniem jej zastępowej*, na które na domiar nieszczęścia nie mogła wpłynąć.
Po raz pierwszy Ola miała większy kontakt z Werą podczas obozu. Po trzech dniach od rozpoczęcia akcji, nad obozowiskiem przeszła burza, która zmusiła harcerzy do ewakuowania obozu. Po ucieczce do pobliskiej szkoły i opanowaniu sytuacji, uczestnicy wrócili do domu. Po niecałym tygodniu obóz ponownie rozpoczął się, ale nastąpiły pewne zmiany w składzie. Okazało się bowiem, że zastępowa Lisów miała zapalenie wyrostka robaczkowego i nie wróciła już na obóz (na szczęście po operacji szybko wróciła do zdrowia). A Wera miała jakieś problemy w zastępie, którego była zastępową i kadra uznała, że przeniosą ją do namiotu Lisów. Oprócz Oli i Wery była tam tylko jedna dziewczyna, więc tworzyły one wyjątkowo mały zastęp. Decyzją kadry Ola została zastępową na czas obozu (w ZHR taka funkcja to nie byle co).
Podczas obozu dziewczyny w sumie się dogadywały. Co prawda nie nawiązała się jakaś duża przyjaźń między Werą, a Lisami, ale nie było żadnych spin. Stosunki były raczej przyjacielskie.
Kiedy skończył się obóz i zaczął nowy rok szkolny, Lisy przestały istnieć, bo ich zastępowa zrezygnowała z harcerstwa. Ola została przeniesiona do reaktywowanego zastępu Kuny Leśne, których zastępową była Wera, a podzastępową* Basia. Ola z początkiem roku zapisała się na Kurs Zastępowych*. Dostała też od zastępowej propozycję zostania drugą podzastępową, na co Ola się zgodziła. Ta decyzja niosła za sobą duże konsekwencje.
Początek nie był najgorszy. Pierwsze zbiórki* były fajne. Z czasem jednak Wera zaczęła wymagać coraz więcej od podzastępowych i zastępu. Swoim pomocnicom kazała kupować coraz to wymyślniejsze materiały na zbiórki, których najczęściej miały używać przez jakieś dziesięć minut zbiórki. Zaczęło się od tego, że postanowiła zrobić prezent mikołajkowy jakiemuś seniorowi - znalazła akcję charytatywną, w której trzeba było kupować ludziom rzeczy, o które prosili w liście do Świętego. Wera zdecydowała się na list, w którym pewien pan Adam prosił o słuchawki, czajnik elektryczny, piżamę, dezodoranty i mozaikę do haftu diamentowego. Wyszło za to ponad 200 zł i oczywiście to ona i podzastępowe miały za to płacić. Potem niby podwyższyła składki zastępu*, których one nie płaciły, z 5 zł na 10, ale i tak nie był to mały wydatek, a pojawiły się inne.
Zakupy na same zbiórki były bardzo bezsensowne. Na przykład raz zrobiła zbiórkę o Chinach, na którą specjalnie kupowała chiński czajnik, aby zaparzyć w nim herbatę. Albo kazała sobie zamówić kafelki, żeby druhny mogły coś na nich namalować, oczywiście specjalną farbą do takich powierzchni. Kiedy dziewczyny przygotowywały rzeczy na biwak zastępu, zażyczyła sobie między innymi skórzanej sakwy w słowiańskim stylu, kilku pochodni, dwóch koszyków (po to, aby druhny mogły wrzucić do nich karteczki) oraz innych "przydatnych" rzeczy. I oczywiście cała masa papierowych karteczek, bo kto by się przejmował klimatem? Oraz zdrowiem fizycznym podzastępowych, które jechały z tym wszystkim na miejsce biwaku komunikacją miejską? Raz kazała Oli wziąć doniczkę na zbiórkę, która odbywała się jakieś pół godziny drogi od jej domu, a Basi wydmuszkę. Potem się okazało, że przedmioty te były potrzebne tylko po to, aby schować w nich karteczkę.
Co do słowniczka*, będzie on w osobnym rozdziale.
CZYTASZ
Opowieść odnalezionej owieczki
SpiritualBóg Jest. Był zanim byłam ja, był ze mną zanim go poznałam. Pukał do drzwi mojego życia. Dał się odnaleźć, kiedy go szukałam i kiedy nie wiedziałam, że go szukam. Był ze mną we wszystkich momentach. Pomagał, wspierał. Odnalazłam go, a potem zaczęłam...