3. Problem

325 5 1
                                    


Nie byłam w stanie zebrać myśli. Potrzebowałam czasu, żeby ochłonąć i się uspokoić.

Jednak tego czasu, nie było mi szansy skosztować.

Leżałam na miękkim materacu, otulona szczelnie ciepłym kocem. Czułam drętwienie dłoni, tak dosadnie. Tak, jakby stado mrówek, bawiło się w berka. Okropne uczucie. Byłam lekko obolała. Głowa mi pulsowała, jakbym przed chwilą zaliczyła mocnego prawego sierpowego.

Z wszystkich sił postarałam się usiąść. Chociaż wymagało to ode mnie okropnie wielkiego wysiłku. Zlustrowałam pomieszczenie, ale mój wzrok zatrzymał się na chłopaku siedzącym nieopodal na beżowym fotelu.

Nadal miał gust do dekoracji.

-Porozmawiajmy. - powiedział spokojnie, obserwując moją twarz.

-Nie.

-Co nie?

-Nie. - zaśmiałam się w myślach, na samo wspomnienie o tym, że jeszcze rok temu, to on tak do mnie mówił.

Cóż za ironia, rolę się odwróciły.

-Dlaczego? - zapytał z mnichym spokojem.

-Bo wykorzystałeś swoją szansę.

-Nie sądzisz, że mamy sobie do pomówienia? - powiedział, przejeżdżając po włosach, tak jak kiedyś, tak jak lubiłam.

Powoli pod kocem, przejechałam ręką w miejsca, gdzie miałam schowane zabawki. Jak na moje nieszczęście sprzyjało, nie znalazłam ich. Wręcz przeciwnie, znalazłam kilka przetarć od walki, które lekko zaszczypiały.

-Nie ma ich tu. - powiedział lodowato, myśląc, że zapewne wyskoczę z łóżka, chcąc go zadźgać lampą.

Jednak nie musiałam tego robić, już i tak z nim wygrałam.

-Gdzie są? - spojrzałam na jego koszulkę z napisem „win", cóż za ironia losu. - Zaraz się Williamie zdenerwuje.

-Już wiem, co to oznacza. Są na dole, Patrick bawi się w ich ostrzenie. Reszta ogląda je z uwielbieniem.

-Jedyny mądry. - zamknęłam oczy, wzdychając.

Chciałam mieć to za sobą i wrócić do domu, więcej nie było mi potrzebne, pokonałam go, dowiodłam swojego. Byłam niesamowicie z siebie dumna.

Człowiek zniszczony może pokonać osobę, która zadała ostateczny cios.

-No więc porozmawiajmy.

-Po co przyjechałaś.

-Ależ rozmowa. Możesz się domyślić.

-Nie graj ze mną w kobiece podchody. Jedna Valentina mi wystarczy.

-Nie porównuj mnie do tej wiedźmy.

-To ze mną porozmawiaj... - powiedział stanowczo, wpatrzony w dal. Nie dałam mu dokończyć, bo szybko wyrwało mi się coś, czego nie powinnam powiedzieć.

-Bo cię kochałam.

-Też cię kochałem i nadal kocham.

Żarty, żartami Sanders. Nie bądź ckliwy, myśląc, że dam się nabrać.

- Śmieszne, ja już nie. Byłeś tylko lekcją, którą odpracowałam ze znakomitym wynikiem.

-Kurwa. - przeklnął, wstając. - Kochałem cię na zabój, a ty zrobiłaś ze mnie zbawiciela potępionych. Wplątałaś mnie w wielką paplaninę kłamstw i tajemnic. Sama niby będąc...

-Nie mów mi kurwa, że to moja wina, bo przypierdolę ci tym zakrzywionym od mojej dłoni pilotem. - wymachnęłam urządzeniem, na znak, że nie żartuje.

-Te wszystkie rzeczy, twoje kłamstwa!

-Jakie kurwa kłamstwa! Zawsze byłam szczera, zawsze chciałam dla ciebie, jak najlepiej i to ty kurwa zepsułeś mnie najbardziej, nawet gdybym kurwa była na ciebie wkurwiona, nie posunęłabym się, do takich rzeczy i takich słów, jakich użyłeś. Jesteś pierdolonym hipokrytą.


-Przepraszam.

-A w dupie mam te twoje przeprosiny. Miałam zrobić, co zrobiłam i wracam do siebie, a ty módl się, żebym nigdy więcej nie stanęła na twojej drodze, bo nie skończy się to dla ciebie dobrze. A plotki, które słyszałeś, nawet nie są w pięćdziesięciu procentach tak podłe, jakie potrafię robić z ludźmi!

Takim sposobem stanęłam na nogi, podchodząc do niego. Dzieliła nas tylko jedna stopa, więc idealnie mogłam spojrzeć mu w oczy. Jego zapach przesiąkł do moich nozdrzy, ale nie mogłam się temu omamić. Przyjęłam bojową postawę, wypowiadając najgorsze słowa, jakie mogłam. Nie dla niego, ale dla mnie.

-Przysięgam, że noże i wbite mi w plecy i kłody rzucane pod nogi, wrócą do ciebie ze zdwojoną siłą. - po chwili szepnęłam. - Nie zbliżaj się do mnie.

Po czym ominęłam go, wychodząc z pokoju, który zamknęłam z głośnym trzaskiem.

Tak wyglądało, moje, jak myślałam ostatnie zdanie, jakie do niego wypowiem.


A może ja powinnam pobawić się jego uczuciami i zranić go tak jak on mnie?

Takie oto pytania pojawiały się w mojej głowie od trzydziestu minut. Byłam niczym uwięziona w czasie, jedyne co robiłam, było rzucanie nożami w pobliską ścianę. Pewnie będę musiała zapłacić majątek za zniszczenie mienia, ale miałam to w dupie. Wyobrażałam sobie, że ta ściana to on, tak bardzo zraniony, skrzywdzony i bezbronny.

Wpadłam w trans dokładnie taki sam jak rok temu. Nie pamiętam, ile wtedy piłam. Miesiąc, dwa. Może myślałam, że w taki sposób pogodzę się z porażką i zapomnę. To jednak się nie stało. Z dnia na dzień stawałam się coraz większym wrakiem człowieka. Spadłam na samo dno i odebrano mi cząstkę siebie, której tak potrzebowałam. Tkwiłam w klatce. Nie umiałam pogodzić się z porażką i z jego odejściem. To było zbyt bolesne.

Jeszcze chwilę po całej sytuacji, przyglądałam się jego zdjęciu, które zrobiliśmy na jakieś słabej imprezie. Uśmiechnięci i pełni życia. Patrzyłam na nie i chociaż w moich żyłach krążyła nienawiść do świata, nie potrafiłam go usnąć.

Tak bardzo za nim tęskniłam.

Już nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak znalazłam się za kratkami pobliskiej komendy, czekający, aż moi przyjaciele przylecą i wpłacą kaucje. Nie mogłam doczekać się ich min, widząc taki obraz. Wielka Bronnie za kratkami. Będą mieli ubaw po pachy.

Jednak gdy zaskrzypiały drzwi wejściowe do aresztu, zamiast Daviny zobaczyłam tego czarnookiego skurwiela z normalnym dla niego wyrazem twarzy. Patrzył na mnie, jakby był zawiedziony tą całą sytuacją.

Ja za to byłam niesamowicie wkurzona.

Gdy policjant otworzył klatkę, uśmiechnął się, jakby Sanders był jego najlepszym przyjacielem, a on pomógł mu w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Pokazał gestem, że mogę wyjść, a ja wstałam, gromiąc chłopaka wzrokiem.

-Panie władzo, niech Pan lepiej zamknie tę bramkę, bo inaczej zaraz kogoś zabije.

DrizzleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz