6. Telenowela

344 7 4
                                        


- Życie jest jak dziwka, jebie mnie na kasę.

Powiedziałam, przyglądając się mojej przyjaciółce przy automacie na napoje. Po raz kolejny ta budka z mrożonymi napojami ukradła mi kasę. Kto ma takiego pecha jak nie ja?

-Cholerna maszyna, próbujemy jeszcze raz? - zapytała, spoglądając na moją wkurzona twarz. - Albo chodź, później przyjdziemy.

Odciągnęła mnie od maszyn, ciągnąc ze sobą w stronę szpitalnych sali. Nienawidziłam tego miejsca. Miałam z nim wiele przykrych wspomnień i nie za bardzo chciałam do nich wracać. Jednak nie umiałam. Wiele przykrych wspomnień zawładnęło moim umysłem, tak, że ledwo stałam na nogach. Najgorszym z nich była śmierć mamy.

-Która sala? - zapytałam, podążając za przyjaciółką.

-208. Patrz, to tutaj. - spojrzałam spanikowanym wzrokiem na drzwi. Nie chciałam tam wchodzić, bałam się zobaczyć go w takim stanie.

-Spokojnie. Nie musisz wchodzić. - powiedziała ciepło. - Na pewno zrozumie.

-Nie, jest okej.

Alex przycisnęła klamkę, otwierając pokój. Całe pomieszczenie pachniało tak ładnie, pierniczkami. Mimo że do świąt jeszcze daleko, poczułam się wyjątkowo, ale tylko na chwilę. Moim oczom ukazał się Billy. Leżał nieprzytomny na wielkim szpitalnym łóżku pośród bieli. Uśmiechnęłam się ciepło, widząc lekko wzruszoną przyjaciółkę.

Nie łatwo widzieć bliską osobę w szpitalu. Wśród wszystkich chorych, wśród chodzącej po korytarzach śmierci. Taką bezbronną pośród bólu i strachu. Wtedy zdaje sobie sprawę, że najcenniejszą rzeczą, którą możesz otrzymać to czas.

Ponieważ czas nie wraca.

-Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - dotknęłam jej ramienia, a ta ze łzami w oczach spojrzała na mnie. Dokładnie tak jak kilka minut wcześniej, jak wchodziłyśmy do budynku.

-A jeśli nie?

-Życie nie jest łatwe, ale Bill jest silny.

Popatrzyłam na przyjaciela, wiedząc, że nie ma silniejszego mężczyzny od niego. Czasami zdarzały mu się potknięcia, ale to był Billy. Pomyłka to jego drugie imię. Dlatego wiedziałam, że po tej sytuacji już więcej nie tknie alkoholu. Będzie uważał i za wszelką cenę i nie pozwoli, by alkohol zniszczył wszystko i odepchnął najbliższych.

-Jak się trzymasz? - zapytałam.

-Jakoś. - westchnęła. - Gorzej z mamą, ciągle panikuje. Chodzi po domu, wyrywając sobie włosy z nerwów. Na szczęście tata ją wspiera. - odpowiedziała, cały czas obserwując brata. - Dlaczego doprowadził się do takiego stanu?

-Z własnego doświadczenia wiem, że to chwilowe odcięcie się od świata. Poprawia samopoczucie i jest „lekarstwem" na życie.

-Dobrze, że chociaż ty z tego wyszłaś. - przejechała ręką po włosach, spychając je do tyłu.

-On również z tego wyjdzie, zobaczysz.

-Diabeł się nie targuje.

-Ale lubi swoich sojuszników, a ja jestem jednym z nich. Poproszę go o łaskę. - zaśmiałam się, na co ona parsknęła.

-A ty jak się czujesz?

-Chcę wyrzucić go z głowy, ale za każdym razem, gdy jestem blisko celu, on wraca. Jak pierdolony bumerang. To wkurwiające. - wzięłam głęboki oddech, kontynuując. - Nie umie odpuścić, choć za każdym razem pokazuje mu, że nie ma szansy, żeby było tak, jak kiedyś.

-A może problem jest w tobie? Nie pomyślałaś o tym? Może się zmienił, a ty usilnie starasz się to ignorować.

-Po jakiej stronie stoisz?

-Jestem neutralna. - wzruszyła ramionami.

-Ludzie jego pokroju się nie zmieniają, noszą wyłącznie maski, którymi zakrywają swoje intencje.

-Ludzie się zmieniają Ronnie. Popatrz na siebie. Gdzie jesteś i kim jesteś. Jesteś najlepszym z najlepszych. Potrafisz tyle rzeczy, których kilka miesięcy temu nie umiałaś.

-Ludzie skrzywdzeni się zmieniają, nigdy na odwrót.

-Zdziwiłabyś się. -szepnęła. - Nawet najgorszy człowiek ma w sobie trochę człowieczeństwa.

***

-Urodziłam się w październiku. Liczę do dnia swoich urodzin, a potem strzelam. Raz, dwa... - odbezpieczyłam broń. - Kurwa dziewięć.

Strzeliłam, prosto w jego niewyparzoną mordę.

-Posprzątajcie. - powiedziałam, patrząc na Hunka. - Ty idziesz ze mną.

-Co jest? - powiedział, dotrzymując mi kroku.

-Mam dla ciebie propozycję.

-Jaką? - zapytała Davina, gdy weszliśmy do klubu.

-Podsłuchujesz? - zaśmiałam się.

-Zawsze. Opowiadaj, co za sprawa.

Weszłam za bar, wyciągając szkocką. Chwyciłam trzy kieliszki, nalewając alkoholu na dnie. W końcu mogłam napić się z dziewczyną, bo kilka tygodni temu urodziła piękną córeczkę. Hunk podniósł jedną brew, a Davina spojrzała na mnie, jakbym robiła coś złego.

-Pijesz?

-Tak, ale spokojnie znam umiar.

-Dobrze, inaczej bym cię torturował.

-Nie zapominaj, że wygrałam z tobą na ringu. Szybciej bym cię wykończyła niż gdybyś chciał zadać cios. - uśmiechnęłam się promiennie.

-Czemu ona ma tak dobry humor?

-Może się naćpała? - odpowiedział, patrząc na mnie ze zdziwieniem.

-Halo? Też tu jestem i nie, nie naćpałam się.

-A może zajebała Sandersa? Albo go chociaż torturowała. To by się zgadzało.

-Lepiej. - odpowiedziałam dumnie. - Chcę zagrać w jego grę.

-Czyli?

-To się źle skończy.

-Rozkocham go jeszcze bardziej, odkryje jego największe sekrety i zniszczę każdą komórkę jego ciała.

-Albo ty się zakochasz i zniszczysz samą siebie. - rzucił Hunk, wypijając duszkiem whisky.

-To się nie stanie.

-Ale może. - wtrąciła Davina. - Popatrz między nienawiścią, a miłością jest cienka granica.

-Jest mi potrzebny, jak dziwce majtki. - powiedziałam sarkastycznie. - Nic takiego się nie zdarzy. Umiem o siebie zadbać. Już nigdy nie pokocham nikogo tak jak wtedy.

Będziesz musiała mu zaufać. - westchnęła.

-Będę musiała udawać. - nalałam im po kolejnej porcji, obserwując pomieszczenie.

-Nie Ronnie, będziesz musiała mu zaufać. - chrząknął Hunk. - A w momencie, gdy to zrobisz, dajesz mu do ręki nóż. Albo będzie cię nim chronić, albo wbije ci go w serce.

-A co jeśli będzie musiał się chronić przede mną?

-Wtedy będzie po nim.

-Wtedy zniszczysz siebie. Ronnie czy ty siebie słyszysz? Przecież dobrze wiemy, co było, kiedy on odszedł dlaczego, więc chcesz, aby wrócił?

-Ponieważ będę jego karmą.

-Karma to suka, a wiemy, że ty taka nie jesteś.

-Skąd wiesz? - podniosłam ton, patrząc na nią z wyższością.

-Ponieważ znam cię i wiem, że sama będziesz to źle znosić.

-Przekonamy się.

-Ronnie nie...

-Jeśli tak będzie, strzelcie mi kulkę.

Mam nadzieję, że to nigdy nie nastanie.

DrizzleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz