Kiedy otwieram oczy, czuję jedynie spokój i błogość. Żadna część ciała mnie nie piecze, ani nie swędzi. Jestem wypoczęta i szczęśliwa, a pokój rozjaśnia tak piękne, przedpołudniowe światło, że praktycznie nie mam problemu z wstaniem z łóżka. Ubieram bluzę, nie jest mi zimno, ale nie chcę patrzeć na obandażowaną rękę, i ostrożnie schodzę po schodach, aby uniknąć poślizgnięcia, które zafundowało mi już w życiu wiele blizn i siniaków.Rose krząta się po kuchni i podśpiewuje pod nosem. Ma prawie pięćdziesiąt lat, ale gdy gotuje, ubrudzona, ze związanymi włosami i rusza się w rytm muzyki, wygląda na najszczęśliwszą nastolatkę na świecie. Patrzę na nią w milczeniu i uśmiecham od ucha do ucha. Na mój widok niemalże podskakuje z radości i biegnie mnie przytulić. Zasypuje mnie pytaniami, a ja na każde odpowiadam wiedząc, że zapamiętam tę chwilę na długo.
Śniadanie jemy na tarasie. Domek cioci znajduje się w górach więc widoki są nieziemskie. Kocham moje rodzinne miasto, Asheville, jego klimat, ilość ciekawych miejsc, o których na samą myśl przechodzi mnie dreszcz ekscytacji, jednak tutaj jest po prostu jak w innym świecie. Nie ma samochodów i nowoczesnych budynków, sklepów ani kawiarni. Jest tylko natura i kontrastujący z nią dom z czerwonej cegły.
Kiedy z June byłyśmy małe uwielbiałyśmy latać po ogrodzie, pomagać cioci sadzić kwiatki i bawić się w dmuchanym baseniku, który rozkładała nam co lato. Chodziliśmy razem na spacery – ja z przyjaciółką, rodzice i Rose. Nie było wtedy zmartwień, jedynym powodem do płaczu było odrapane kolano i nikt nam nie przeszkadzał. Mieliśmy swoje komfortowe miejsce, w którym wszystko było takie jak trzeba.- Mogę zobaczyć ogród? - pytam niepewnie.
- Tak, tylko... on wygląda trochę inaczej niż to zapamiętałaś.
Miejsce kiedyś pełne kwiatów, warzyw, owoców i ogrodowych ozdób, teraz przypomina bardziej dawno opuszczone i zapomniane podwórko w centrum miasta. Wiem, że nie stało się tak bez powodu, więc nie zadając pytań odkładam kubek z herbatą i ubieram rękawiczki, zawieszone na podziurawionym płocie. Ciocia ze zdziwieniem przygląda się, jak wyrywam chwasty i zbieram potłuczone kawałki krasnali. Na chwilę znika w domu i wraca z drugą parą rękawiczek, kilkoma torebkami nasion i czymś, co wygląda na zestaw małego ogrodnika.
- Mam tylko to. - śmieje się, podając mi plastikowe, niebieskie grabki.
Ze względu na mało profesjonalne narzędzia, doprowadzenie ogródka do porządku zajmuje nam o wiele więcej czasu niż przewidziałam, jednak po kilku godzinach bardziej przypomina to, co widziałam podczas ostatnich odwiedzin. Kupno ozdób zaplanowałyśmy na jutro, ponieważ droga do miasta zajmuje ponad pół godziny. Po wejściu do domu, jak w zegarku, dzwoni mój telefon. Rodzice zapowiedzieli, że właśnie do nas jadą, więc szybko zabieram się za przygotowanie kolacji.
Spędzamy wieczór w radosnej atmosferze, która udzieliła się mamie i tacie jak tylko przekroczyli próg. Nie wiem, czy rozmawiali już z ciocią Rose, o tym co podzieliło ich w tamtym okresie, ale boję się pytać, z obawą, że mogę zepsuć to co właśnie tworzymy, więc zachowujemy się tak, jakby ostatnich trzech lat nie było. Nie czuję się z tym dobrze, ale nie mam też wyrzutów sumienia, tak brakowało mi rodziny, że na myśl o jej ponownym rozpadzie pojawiają mi się świeczki w oczach.
Zamykam za nimi drzwi i całuję ciocię na pożegnanie pod pretekstem pójścia spać, ale tak naprawdę, planuję spędzić noc na przeglądaniu pudełek z rzeczami mojej przyjaciółki. Chcę to zrobić w samotności, bo jeśli chodzi o płacz i ból związany z June, wolę stawić mu czoła w pojdeynkę. Przebieram się w piżamę, zakładam okulary do czytania i siadam na podłodze.
W pierwszym kartonie znajduję ubrania. Pamiętam każde z osobna i dopasowuję je w głowie do sytuacji, odblokowując kolejne wspomnienia. Znajduję nawet kilka moich koszulek i bluz, co nie za bardzo mnie dziwi, bo jeśli chodzi o posturę byłyśmy praktycznie identyczne. Ale to było jedyne podobieństwo między nami. June miała burzę rudych włosów, jasno-niebieskie oczy, które zawsze kojarzyły mi się z Huskym i piegowatą buzię. Ja mam ciemne, proste włosy i jeszcze ciemniejsze oczy oraz ostre rysy twarzy. Uwielbiała czerwony więc zawsze malowała tak usta i co najmniej jeden dodatek, który miała na sobie był w tym właśnie kolorze. W przeciwieństwie do mnie, nie lubiła stawiać na prostotę. Podczas gdy ja zakładałam na przemian granatowe jeansy z czarnymi, ona nosiła kolorowe spodnie i sukienki, gdy ja ubierałam biały t-shirt i czarną bluzę, June zawsze miała na sobie żywe kolory. Była słońcem mojego życia, zawsze rozświetlała każdy dzień swoją obecnością i potrafiła poprawić mi humor, niezależnie od tego jak źle się czułam.
Drugie pudło jest wypełnione przeróżnymi bibelotami. Uwielbiała uczyć się nowych rzeczy, więc znajduję farby, koraliki, skrawki materiałów i włóczki. Pełno brokatu, kleju, flamastrów i kolorowych taśm. Taka właśnie była – kreatywna i nieobliczalna. Co tydzień miała nową pasję i każdą z nich testowała na mnie. Gdy byłyśmy dzieciakami robiła mi bransoletki przyjaźni i rysowała rysunki, pierwszego dnia liceum, kiedy stresowałam się przed wejściem do klasy, wręczyła mi własnoręcznie zrobioną scrunchie z czerwonego materiału w białe kropki, który znalazła kiedyś w second handzie. Uwielbiałam własnoręczne upominki od June, bo we wszystko wkładała całe swoje serce i dawała mi część siebie.
Trzecie - najcięższe, zawiera książki. Moja przyjaciółka kochała czytać. Zawsze miała ze sobą książkę, nieważne gdzie była i na jak długo. Uwielbiała zagłębiać się w historie bohaterów, zapominać o realnym świecie, a finalnie opowiadać mi o wszystkim. A ja zawsze jej słuchałam, bo podziwiałam każdą jej pasję. Pochłaniała książki z prędkością światła, w przeciwieństwie mnie. Ja lubię robić wszystko powoli i spokojnie, ale bardzo dokładnie, o co często się sprzeczałyśmy. Zarzucała mi, że mam żółwie tempo w każdej dziedzinie życia, przesadnie delektuję się każdą najmniejszą rzeczą i nie umiem się bawić. Ja zaś odpowiadałam jej, że nie może się nigdy zdecydować, jest tak dynamiczna, że prawie niezdolna do rozmowy i żyje w chaosie, ale i tak zawsze się godziłyśmy, stwierdzając, że przeciwieństwa się przeciągają.
Nie miała ulubionego gatunku, więc próbowała wszystkiego po kolei. Jednak zawsze wiedziałam, że kochała romanse. Kiedy historia nie kończyła się happy endem, była niezadowolona i chodziła smutna przez kilka dni. Sama nigdy nie miała chłopaka i zawsze tłumaczyła to swoim idealizowaniem świata, co z czasem zaczęłam rozumieć, a nawet jej tego zazdrościć. June wiedziała, że życie wcale nie jest takie proste i kolorowe, jednak zawsze patrzyła na świat przez różowe okulary, które starała się zakładać na nos również mnie.
Na ostatnim kartonie widnieje napis „rzeczy osobiste" i w przeciwieństwie do pozostałych, jest zaklejony taśmą. To jego obawiam się najbardziej, bo to właśnie tutaj znajdę to co było dla niej tak naprawdę ważne. Nie spodziewam się niczego złego, ale wiem, że to sprawi, że jej brak znów w bolesny sposób da mi się we znaki. Staram się jak najciszej otworzyć wieko, żeby zajrzeć do środka. Na wierzchu znajduję jej ulubioną książkę „Zanim się pojawiłeś", która o dziwo, nie ma szczęśliwego zakończenia. June zawsze utożsamiała się z główną bohaterką, która swoim nastawieniem do życia, przekazywała każdemu człowiekowi swoją pozytywną energię. Sama przeczytałam ją kilka razy, a film obejrzałam jeszcze więcej i zawsze widziałam tam ją. Pod spodem leży kilka zdjęć polaroidowych z różnych momentów naszego życia. Rozpoczęcia liceum, na którym obie jesteśmy ubrane w czarno-białe mundurki, jednak ona ma na szyi czerwony szalik, wspólnych wakacji w Meksyku, na którym jemy tacosy ubrane w koszulki z wizerunkiem awokado, któregoś z wspólnych nocowań i moich osiemnastych urodzin. Obie wyglądałyśmy nieziemsko, więc nosiłyśmy to zdjęcie przy sobie każdego dnia, żeby pamiętać, że razem możemy wszystko. Nadal mam je schowane za etui w telefonie.
Czuję jak rośnie mi gula w gardle. W ciągu ostatnich minut kilka razy poleciała mi łezka, jednak dopiero te teraz są rzewne, ciężkie i bolesne. Wyciągam po kolei jej ukochaną szminkę, pamiątki z najważniejszych dni w życiu, wszystkie nasze rzeczy, które sama robiła – bransoletki, naszyjniki i kartki na każdą okazję. Ostatnią rzeczą jaką znajduję w pudełku, jest rysunek, przedstawiający dwie połówki słońca. Stworzyłyśmy go na jednej z nudnych lekcji w szóstej klasie podstawówki. A trzy lata później, spontanicznie wytatuowałyśmy wzór na przedramionach, tak, żeby po złączeniu naszych dłoni, dwie połówki tworzyły całość.
Jesteś moim słońcem May, a ja jestem twoim i zawsze nim będę. Razem możemy wszystko. Pamiętaj, że po burzy zawsze wychodzi słońce.
W mojej głowie zaskakująco głośno i wyraźnie rozbrzmiewa głos mojej przyjaciółki. Zaciskam szczękę, zamykam oczy i przechylam się do tyłu. Nie wiem jak długo tak leżę. Tęsknota jaka mnie wypełnia jest przytłaczająca, oczy mnie pieką, a skóra świerzbi, co oznacza, że potrzebuje parzącej wody, która chwilowo ukoi ból. Podnoszę się z trudem, w celu pójścia do łazienki, jednak gdy zapalam latarkę w telefonie, zauważam, że w kartonie jest coś jeszcze, przykryte lejącym, ciemnym materiałem. Ostrożnie wyjmuję przedmiot, który okazuje się być pamiętnikiem June, co rozpoznaję po napisie na pierwszej stronie „Własność June Holmes, nie dotykać". Zawsze opisywałyśmy tak nasze dziecięce dzienniczki, jednak tym razem, gdy otwieram pierwszą stronę widzę datę.
Listopad 2018, dwa miesiące przed jej śmiercią.
CZYTASZ
Miesiąc za miesiącem
Teen FictionMay przechodzi ciężki okres w swoim życiu związany ze stratą bliskiej osoby. Kiedy dzięki pomocy rodziny wraca do zdrowia i normalności, w domu, w którym spędziła całe dzieciństwo, odkrywa coś, co kompletnie zawróci jej w głowie i zmieni dotychczaso...