VI

11 2 1
                                    







    Gdy docieramy do domu, słońce już prawie znika za horyzontem. Jednak wieczór jest tak przyjemny i ciepły, a my jesteśmy na tyle pobudzone, że postanawiamy dokończyć dekorację ogrodu. Po umiejscowieniu krasnali na widocznych miejscach i zamontowaniu małych latarenek, które również kupiłyśmy w mieście, podwórko zaczyna przypominać mój dawny dom. Zawsze czułam się tutaj jak w „Tajemniczym ogrodzie". Mimo że powierzchnia nie jest duża, udawało nam się znaleźć z June miejsca, w których mogłyśmy się ukryć przed dorosłymi i najpierw się bawić, a w późniejszych latach plotkować. To był nasz świat, w którym czułyśmy się bezpiecznie, mimo opustoszałej okolicy.

Kiedy chłód zaczyna nam doskwierać, wracamy do domu i pakujemy się pod koce na sofie. Pijemy gorącą czekoladę i pochłaniamy ciasteczka, które zabrałyśmy na wynos z kawiarni. Naprawdę kocham to miejsce. Wymieniamy się z ciocią poleceniami filmów i seriali, które niedawno oglądałyśmy. Żadna z nas nie mówi o tym wprost, jednak wiem, że nasze życie w ostatnim czasie wyglądało podobnie. W odcięciu od świata z burzą myśli kotłujących się w głowie. Bardzo się cieszę, że teraz wzajemnie sobie pomagamy.

W pewnym momencie obie robimy się bardzo śpiące i praktycznie zasypiamy przytulone do poduszek. Kiedy Rose przechyla głowę, ukazuje mi się mały tatuaż za uchem, który widziałam już wcześniej. Kobieta ma zamknięte oczy, więc mam szansę mu się dokładniej przyjrzeć. Przedstawia coś na kształt literki A, która płynnie przechodzi w kwiat, prawdopodobnie lilię. Gdy mam zadawać pytanie, rozlega się dzwonek mojego telefonu. Ciocia na chwilę otwiera oczy, posyła mi całusa w powietrzu i daje znak, żebym poszła na górę. Dzisiaj już nic więcej od niej nie wyciągnę, więc przykrywam ją ciaśniej kocem i idę do swojego pokoju.

Po krótkiej rozmowie z rodzicami, szybko myję zęby i przebieram się w piżamę. Pomimo zmęczenia i późnej pory, nagle czuję się rozbudzona. Układam się w łóżku, zapalam lampkę i sięgam pod poduszkę. Otwieram pamiętnik w miejscu gdzie skończyłam czytać i poddaje się lekturze.

28 listopada 2018

Drogi pamiętniczku, tutaj June. Wielkimi krokami zbliżają się Święta Bożego Narodzenia i Sylwester, a co za tym idzie – urodziny May. To zdecydowanie mój ulubiony czas w roku. Wigilię zawsze spędzamy razem, z moją przyjaciółką i jej rodzicami, a w następne dni odwiedzamy rodzinę. Rzadko się z nimi widuję. Nie poznałam swoich dziadków, więc jedynymi bliskimi mi osobami są wujkowie mieszkający za miastem. Mieszkają w nowoczesnym domu i prowadzą elegancki, poważny tryb życia. Jednak wbrew pozorom są bardzo serdecznymi i ciepłymi ludźmi. Jemy uroczystą kolację i do późnej nocy oglądamy co roku te same filmy. Ale to czas między Świętami a Sylwestrem jest moim ulubionym. Wtedy zawsze przygotowujemy przyjęcia urodzinowe dla May. Moja przyjaciółka urodziła się 31 grudnia. Czy to nie jest niesamowite?

Zalewają mnie wspomnienia z mojej osiemnastki. June, rodzice i ciocia Rose, zawsze robili wszystko, żeby dzień moich urodzin był dla mnie wyjątkowy. Nie chcieli, żebym czuła się w jakikolwiek sposób pominięta przez okoliczności. Dzięki temu każdy nowo rozpoczęty rok życia, który oznaczał również nowy rok kalendarzowy, niósł za sobą jakieś zmiany.

Naszą tradycją jest zmienianie czegoś w wyglądzie w każde jej urodziny. Nowy rok oznacza wiele nowości i niespodzianek, a to zawsze była jedna z nich. Nigdy nie mówiłyśmy rodzicom co planujemy i nagle zjawiałyśmy się na uroczystą kolację z niebieskimi włosami lub tak jak w pamiętny dzień – tatuażami na rękach. Początkowo nie byli zachwyceni, jednak gdy wytłumaczyłyśmy im ideę, słuchali nas ze łzami w oczach. Na ten rok planujemy ponowne farbowanie włosów, jednak tym razem na czerwono – mój ulubiony kolor. Ostatni wybierała May, jednak ja jestem zwolenniczką ciepłych barw. Poza tym, szykuję dla niej niesamowity prezent. Już nie mogę się doczekać!

Drżącą ręką dotykam naszyjnika z koralików, którego nigdy nie zdejmuję z szyi. Są to perłowe, białe kuleczki, a na samym środku widnieje srebrna zawieszka słońca, naszego symbolu. June oczywiście zrobiła go sama i podarowała mi razem z albumem pełnym wspomnień oraz kolorowych naklejek. Jedyną rzeczą, która była stałym elementem mojego dnia w ostatnim czasie, było przeglądanie go. Za każdym razem, gdy czułam jak ogarnia mnie mrok, sięgałam po brokatową, grubą książeczkę, w której znajdował się zapis całego naszego życia. Było tam wszystko, od zdjęć pulchnych maluchów w dmuchanym basenie, po fotografie z wszelkich akademii i wyjazdów.

Ja i June zawsze byłyśmy nierozłączne. Mimo że tak bardzo się od siebie różniłyśmy, nikt nie potrafił wyobrazić sobie nas osobno. To ona trzymała mnie za rękę, kiedy ze spuszczoną głową wchodziłam do klasy w pierwszy dzień podstawówki, to ja podnosiłam ją za każdym razem gdy upadała, jak uczyłyśmy się jeździć na rowerach. To June widziała mnie w największej rozpaczy i zarówno największej radości, jakiej doświadczałam w życiu. Byłam przy niej kiedykolwiek mnie potrzebowała, a ona odwdzięczała się tym samym. Pustka, jaką po sobie zostawiła, była nie do wypełnienia. Nigdy nie odzyskam osoby, która była moją drugą połową. Razem z nią, zginęła część mnie, której w żaden sposób nie przywrócę do życia.


Gwałtownie otwieram oczy i zrywam się z łóżka. Na podłodze leży otwarty pamiętnik, a na poduszce kluczyk. Lampka nadal się pali, więc mam pewność, że cioci nie było tutaj w nocy. Kamień spada mi z serca. Jednak czy gdyby nie chciała budzić we mnie wspomnień, zostawiałaby tutaj te kartony? Odpycham od siebie pytanie, na które na razie nie chcę usłyszeć odpowiedzi.

Dochodzi dziewiąta, ale w domu panuje cisza, więc na paluszkach schodzę do łazienki i zamykam za sobą drzwi. Ściągam bluzę, w której zasnęłam i spodnie od piżamy. Stoję przed lustrem w samych majtkach oraz krótkiej koszulce na ramiączkach i przyglądam się swojemu odbiciu. Chude, blade nogi, odcinają się na tle niebieskich płytek na ścianie. Skostniałe, długie ręce i czerwone kostki na dłoni, które niezbyt płynnie przechodzą w lekko krzywe palce z odrapanym lakierem na paznokciach, bezwiednie zwisają po bokach. Omijam wzrokiem blizny na przedramionach i wystające obojczyki, pokryte zbyt małą ilością skóry. Wpatruję się w swoje oczy. Są takie puste i strasznie zimne. Ona zawsze nazywała je czekoladowymi i dzięki temu przestawałam widzieć w nich jedynie ciemność, która znowu powróciła. Jednak mimo sińców pod oczami i spierzchniętych ust, moja twarz zaczęła nabierać koloru. Kiedyś wiecznie zarumienione policzki, znów stały się zaróżowione, a skóra powoli odzyskiwała dawny blask.

Nigdy nie uważałam się za brzydką i nie porównywałam się do innych. Zawsze powtarzano mi, że każdy jest niepowtarzalny i piękny na swój unikalny sposób, więc nie brakowało mi pewności siebie. Jednak w ostatnim czasie zmarniałam, schudłam. Stałam się przygarbiona i słaba. Nie dbałam za bardzo o swój wygląd, ubierałam co popadnie i często wiele dni nie myłam włosów. June by mnie nie poznała.

Dochodzę do wniosku, że sama nie poznaję osoby, która patrzy na mnie z lustra.

Miesiąc za miesiącemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz