IX

427 16 42
                                    


Blitzø

Obudziły mnie delikatnie promienie słońca, które dostały się do pokoju przez niedociągniętą do końca zasłonę. Dziś czułem się inaczej niż zazwyczaj, gdy tu nocowałem. Cieszyłem się jak debil, gdy Stolas mimo tych wszystkich rzeczy które mu zrobiłem, po prostu mi wybaczył. Pomyślałem nawet przez chwilę, że ze zwykłych kochanków, czy jakkolwiek można nazwać naszą wcześniejszą relacje, możemy stać się... kimś więcej. Poza tym, czuję się tak... dobrze, po powiedzeniu wszystkiego Stolasowi. Cieszę się, że w końcu zebrałem się na odwagę by wyjaśnić mu te wszystkie nieścisłości, które dręczyły mnie od dłuższego czasu.

Nagle poczułem rękę, która owija się delikatnie i leniwie wokół mojego brzucha. Na ten gest przesunąłem się do śpiącego jeszcze księcia, by po raz kolejny się w niego wtulić.

- Nie śpisz już,Blitzyyy? - zapytał mnie zaspanym i spokojnym głosem, umyślnie przeciągając końcową samogłoskę. Brzmiał przeuroczo.

- Przed chwilą wstałem - burknąłem również porannym głosem. Książę delikatnie się zaśmiał, co poczułem na sobie, będąc nadal przytulonym do jego torsu. Uśmiechnąłem się jedynie, czego wyższy nie mógł dostrzec - Stols, ja niedługo będę się zbierał do pracy, bo Millie i Moxxie będą musieli czekać - podniosłem się niechętnie do siadu. Po przeciągnięciu się podszedłem z wolna do okna. Ledwo co dosięgałem do klamki. Na oknie widać jeszcze było pojedyncze krople deszczu, który słyszeliśmy niemal przez całą noc. Książę, widząc moje uporczywe próby otwarcia okna, wstał, zarzucił sobie na ramiona czerwony szlafrok, po czym podszedł do mnie, chwycił mnie w pasie i podsadził na parapet. Zrobił to z takim wyczuciem, ze nawet nie zorientowałem sie o tym, ze zostałem podniesiony.

Wylądowałem na parapecie i w końcu dane mi było otworzyć okno. Mnie oraz Stolasa owiał przyjemny, chłodny wiatr. W powietrzu nadal dało się wyczuć zapach deszczu.

Wzięliśmy głęboki wdech. Zrobiliśmy to tak synchronicznie, ze oboje wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem.

- Hej Stolas?

- Hmm? Co cię trapi, mój ukochany impie?

- Za jakieś piętnaście minut będę musiał się zmywać, chcę zrobić Millie i Moxxowi niespodziankę i postawić im żarcie. - rzuciłem i wróciłem na łóżko. Opadłem na miękkie poduszki je zdobiące i przymknąłem oczy.

- Rozumiem, nie będę cie zatrzymywać, Blitzy. - odpowiedział po czym dołączył do mnie. Objął mnie czule ramieniem i pocałował w policzek. Wtuliłem sie w jego klatkę piersiową, on przytulił mnie mocno. Chciałbym zostać tutaj juz na zawsze.

Siedzieliśmy tak pare minut, zanim zacząłem sie ubierać. Wszystkie nasze ubrania, co do jednego, były porozwalane po całej podłodze. Pozbierałem to, co należało do mnie, następnie włożyłem na siebie. Mimo, iż koszula była niczym wyjęta psu z gardła, to wyglądałem niemal tak dobrze, jak wczoraj.
Stolas został na łóżku. Patrzył na mnie z uśmiechem na ustach. Zaczęło powoli do mnie docierać, ze to jest coś więcej niż tylko relacja opierająca się na seksie. To coś znacznie więcej.

- Staraj się pilnować swojego niebieskiego, upierzonego tyłka i nie wpaść w żadne kłopoty gdy mnie nie będzie, okej? - on zaśmiał się, zasłaniając usta ręka. Jego śmiech był odgłosem, jakiego mógłbym słuchać na zapętleniu przez resztę moich pierdolonych dni.

- Spokojnie Blitzy, będę ostrożny - po tych słowach podszedłem do niego i pocałowałem delikatnie. Był to raczej szybki buziak, nie długi i namiętny pocałunek, jakimi wczoraj pokrywał praktycznie całe moje ciało. Nie zdziwię się, jeśli będę przez następny tydzień znajdował pióra w różnych, nieoczywistych miejscach na i w ciele...

***

- BLITZ!!! - krzyknęła podjarana moim widokiem Millie, która biegnąc w moją stronę zostawiła swojego męża w tyle. Moxxie próbował za nią nadążyć, jednak jego kondycja raczej na to nie pozwalała.

- Siemasz Mills - powiedziałem a ona rzuciła mi się w ramiona. Odwzajemniłem ten gest z charakterystycznym uśmiechem, przy okazji podnosząc ją i kręcąc jak debil w kółko. Po chwili, dołączył Moxxie, cały zdyszany ale żywy.

- Dzień dobry szefie - powiedział, ale sapał tak głośno, ze pewnie w Pentagramie go słyszeli.

- Dobry Mox - odpowiedziałem i również zamknąłem go w uścisku - nie wiem jak wy, ale ja tam jestem głodny. Jedliście już coś? - oboje pokręcili głowami - No to postanowione, zamawiamy żarcie, składać mi no tu swe zamówienia.

Przystało na tym, że ja wziąłem ostrego kebaba, Millie jakiś makaron, a Mox hamburgera. Na dostawę musieliśmy czekać dobrą godzinę, dlatego też gdy dostawca zadzwonił do drzwi, zszedłem na sam dół budynku by (w końcu znalazł się ktoś, kto umie wchodzić przez drzwi jak cywilizowane stworzenie, nie dewastując nam przy tym ścian, które Moxxie potem musi godzinami naprawiać) opierdolić go za tak powolną dostawę. Facet na moje szczęście, nie wziął obelg z mojej strony zbytnio do siebie i jak gdyby nigdy nic, ulotnił się.

Wszedłem ponownie na górne piętro i prawie wyłamując drzwi, krzyknąłem:

- MAM JADŁO SUKI, COME HERE - moi przyjaciele przybiegli tak szybko jak muchy lecą do gówna. (dop. aut. Albo komary do Coffee_demon0 XDDDD)

Po wchłonięciu wszystkiego, cała nasza trójka położyła się na kanapę.

- Ja już stąd nie wstaje, nie wiem jak wy... - odezwała się Millie po chwili ciszy. Już miałem dodać, że ja też nie mam zamiaru ruszać zada, lecz akurat w tym momencie zadzwonił masz telefon służbowy.

- Chyba będziemy musieli się jednak ruszyć. - odpowiedziałem i jako szef odebrałem telefon.

Rozchodziło się o to co zwykle. Jakiś niedojebany typo z masą frustracji, chce zemścić się na lasce z masą frustracji, bo ta laska była kochanką jego żony, czy coś w ten deseń.

- Czyli standard czystszy niż kible w pałacu Stolasa. - prychnąłem sam do siebie po czym zacząłem kierować się do mojego ulubionego duo, które nadal nie ruszyło się z kanapy - No to ekipa, ruszamy dupcie. Musimy zajebać pewną laskę. Jako iż dobry humor, to mogę wam pozwolić na dotrawienie waszego jedzenia i pozostania w siedzibie. Dobra, to robimy tak. Duo M&M zostaje tu . A ja z Loonie pójdziemy na Ziemie, jasne?

- Okey Blitz!

- Się robi szefie!

- Chodź Loona, wyciągaj książkę i otwieraj portal. - rozkazałem.

- A niech cie szatan jebie. Nie widzisz, że jestem zajęta? - odpowiedziała z jak zwykle z grymasem niezadowolenia na twarzy.

- A kasę to byś chciała co?

- I tak dostaje marną cześć bo wszystko rozpierdalasz na zabawkowe konie!

- Mam w tym cel, a teraz otwieraj ten jebany portal!

Loona tylko westchnęła, po czym bez zbędnych słów otworzyła wspomniany wcześniej portal.

- Powodzenia! - krzyknęła Mills. Kiwnąłem tylko głową z usmiechem po czym razem z moją córką znaleźliśmy się na Ziemii, w miejscu zwanym Hollywood. Pewnie kolejni idioci. Pomyślałem.

- Dobra, gadaj na kogo mamy zlecenie - zapytała Loonie bez emocji

- Hmm, o ile dobrze pamietam imię, to...- córka szybko wyszukała jego lokalizacje, po czym uświadomiła sobie jedna rzecz - Ej Blitz, cos mi tu śmierdzi. I to wcale nie od ciebie. Czy ten klient podawał nam w ogóle jakieś namiary na siebie prócz adresu? Jakieś imię czy chuj?

- A właśnie kurwa. No cóż, pozostaje nam jedynie pojechać pod wyznaczony adres i to sprawdzić. W końcu co nam może zrobić człowiek, nie?

In the Stars ||stolitz||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz