XI

278 13 37
                                    

Blitzø

Zachwycanie się moim nowym wizerunkiem przerwał mi dźwięk dzwonka w telefonie Loony. Dziewczyna spojrzała na wyświetlacz urządzenia i powiedziała:

- To numer naszego klienta.

Po czym od razu odebrała i wydukała swoją standardową gadkę:

- Z tej strony I.M.P., w czym mogę pomoc?

Głos w telefonie odpowiedział jej.

- Tak tak, dzień dobry. Kiedy mniej więcej bedziecie na miejscu?

- Czy mogłaby mi pani jeszcze raz przypomnieć ulicę?

- Oczywiście.

Kobieta podała adres, pod którym się znajdowała, a Loona szybko wpisała go w mapy. Wyświetliła sie najkrótsza trasa, którą powinniśmy podążyć. Głos zapytał jeszcze, ile mniej więcej zajmie nam dotarcie na miejsce. Dziewczyna odpowiedziała, że za góra dziesięć minut będziemy na miejscu, po czym szybko się rozłączyła.

- To co, Lonnie? Idziemy?

- Mhm, im szybciej tam dojdziemy i załatwimy, co mamy załatwić, tym szybciej wrócimy do domu.

Wyszliśmy z zaułka, przedtem otrzepując się ze śmieci. Ulica, na której się znaleźliśmy, była dość spora i bardzo ruchliwa. W końcu to Hollywood, prawda?
Faktycznie, droga pod wskazany adres zajęła nam parę minut. Jednak po dotarciu na miejsce oboje dość się zdziwiliśmy: zgodnie z wskazówkami klienta, powinnismy znaleść się w jakiejś ultra bogatej części L.A., lecz mapy mówiły zupełnie co innego. Podążaliśmy zgodnie z mapą, bo przecie internet nigdy nie może kłamać. Nas jednak wyrzuciło w jakieś wąskie, kręte uliczki, które niejednego byłyby w stanie przyprawić o ból głowy. Po obu stronach uliczek były powciskane stare, prawie że rozpadające się kamienice. Staliśmy jak wryci, bo mapy pokazały nam, ze to właśnie tutaj powinien czekać na nas zleceniodawca.

- No, na bogatą dzielnicę to to mi nie wyglada. - skwitowała pełnym dezaprobaty głosem Loona. Ja tylko kiwnąłem głową, aby wyrazić to, że się z nią zgadzam.

Nagle, zza jednej z kamienic wyłoniła się szczupła, kobieca sylwetka. Rzucane przez budynki cienie uniemożliwiały nam zobaczenie twarzy postaci idącej w naszą stronę. Po chwili jednak, gdy kobieta znalazła się bliżej, mogliśmy dokładnie zobaczyć jej wygląd: była dość wysoka, miała jasną karnację i śnieżnobiałe włosy, które raczej nie wyglądały na farbowane. Jej zgrabną figurę podkreślał luźny, ciemnoróżowy T-shirt z nadrukiem trzech gwiazdek na piersi, dopasowane do jej nóg białe jeansy oraz czarne szpilki. Prezentowała się naprawdę zjawiskowo, ale trąciło od niej czymś, czego nie czułem w obecności innych istot ludzkich. Ale pewnie znów mi się coś wydaje.

Kobieta najpierw podeszła do mnie i uścisnęłam moją dłoń.

- Arabella, bardzo mi miło. Zgaduję, że ty jesteś Blitzo? - na wydźwięk mojego nieużywanego już imienia po plecach przeszły mnie zimne i nieprzyjemne ciarki. Niechętnie objąłem jej rękę.

- „O" jest nieme. I tak, to ja.

Nasza zleceniodawczyni skierowała się do mojej córki, stojącej w pewnej odległości ode mnie i patrzącej niepewnym wzrokiem na kobietę. Jakby... coś było z nią nie w porządku.

- Loona, jak mniemam? Bardzo mi mi-

- Dobra, darujmy sobie te uprzejmości, okej? Chcemy załatwić to jak najszybciej.

Zmierzyła kobietę surowym wzrokiem. Ta wyglądała na dość zmieszaną, ale tylko przez chwilę. Na jej twarzy kilka sekund pózniej znów zagościł szeroki uśmiech.

- No tak, musicie wiedzieć, dlaczego was tu wezwałam. Otóż mój mąż... - przerwała, by przełknąć ślinę. - Mój niewierny mąż znalazł sobie jakąś nadętą pannicę za moimi plecami. Na początku chciałam, abyście zabili tylko jego, jednak... zapłacę podwójnie, jeśli wykończycie również ją.

Gdy tylko skończyła mówić, spojrzała wprost na mnie z uśmiechem na ustach. Uznałem to za dość dziwne, ale przecież ludzie tacy są. Dziwaczni i pełni brudów. Pierwsze o czym pomyślałem po usłyszeniu słów Arabelli, to sytuacja Stolasa. Kropka w kropkę to samo... Zaczęły gryźć mnie cholernie silne wyrzuty sumienia. Przecież on miał rodzinę. Żonę. I co najważniejsze, dziecko. A ja tak po prostu wpierdoliłem się mu z butami do życia i zrujnowałem je całkowicie. Jebana książka.

Moje przemyślania przerwała Loona, agresywnie i niezbyt delikatnie łapiąc mnie za ramię i ciągnąc za Arabellą, która zdążyła wyprzedzić nas już o co najmniej kilkanaście metrów.

- EJEJEJ LOONUŚ, JA UMIEM JESZCZE CHODZIĆ!

- To rusz tyłek, stary kmiocie.

Kobieta zaśmiała się cicho z naszej sprzeczki, po czym przyspieszyła kroku. Dziewczyna patrzyła na kobietę podejrzliwym wzrokiem. Arabella nie wydawała się w niczym odstawać od innych ludzi. Była typem kobiety, za którą oglądają się wszyscy. Mimo to, Loona zachowywała się dziwnie w stosunku do niej. Była bardziej podejrzliwa niż normalnie. „Jest po prostu przewrażliwiona, i tyle", pomyślałem, wyrywając się z jej uścisku i starając się nadążyć za kobietą.

Arabella prowadziła nas najbardziej krętymi ścieżkami, jakimi tylko się dało. Wydawało mi się, że cały czas chodzimy w kółko, kilka razy mijaliśmy ten sam budynek. W końcu, po męczących dla kogoś z tak fatalną kondycją jak ja godzinach szlajania się po mieście dotarliśmy gdzieś, gdzie, według opisu kobiety, powinien znajdować się dom tej zdziry.

Ale jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy nie zastaliśmy w tamtym miejscu absolutne nic. Dosłownie. Staliśmy pośrodku niczego, jedyne, co było przed nami, to ogromne, ciągnące się kilometrami pole. W ludzkim świecie czas płynie odrobinę inaczej niż w Piekle. Tutaj zbliżał się wieczór, tam był już środek nocy. Mimo wszystko, zeszło nam z tym dłużej niż na jakiejkolwiek innej akcji.

Arabella wyglądała na zdezorientowaną brakiem domu.

- Ojej, byłam przekonana ze to właśnie tutaj... Wybaczcie, tym razem poprowadzę was we właściwe miejsce.

Uśmiechnęła się. Jednak, w tym uśmiechu było coś takiego, ze naprawdę poważnie zacząłem się zastanawiać nad jej prawdziwymi intencjami. Wtedy, dotarły do mnie trzy rzeczy: jedna to pytanie jakim chujem miała do nas numer, skoro jest człowiekiem. A druga, Loonie od początku czuła, że z Arabellą jest coś nie tak. A trzy... ona znała nasze imiona. Jakim prawem mogła je znać? No właśnie. Nie mogła. Może coś faktycznie jest na rzeczy?

Nagle, Loona chwyciła mnie za ramię i szepnęła:

- Blitz, mogę cię na sekundkę?

Kiwnąłem głową. Powiedziałem Arabelli, że za dosłownie trzy minuty wrócimy, na co ta potaknęła.
Oddaliliśmy się na bezpieczną odległość, na tyle, by nas nie słyszała. Moja córka zniżyła twarz na wysokość mojej i powiedziała:

- Blitz, coś mi tu nie pasuje. Naprawdę. Miałam styczność z wieloma ludźmi, ale ona jest... inna. Trąci od niej czymś, co raczej nie jest normalne dla ludzi.

- Czym takim, Loona?

- Magią, Blitz. Trąci od niej czarną magią, tą najbardziej niebezpieczną. To nie może być przypadek: laska najpierw nie wiadomo skąd do nas wydzwania, nie podając a siebie żadnych, ale to żadnych namiarów, potem wyprowadza nas na manowce i w dodatku zna nasze prawdziwe imiona? To raczej nie jest zwyczajny zbieg okoliczności, nie uważasz?

Wtedy w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Żaden żywy nigdy wcześniej do nas nie zadzwonił. Nigdy nie było sytuacji, ze osoba, która kazała nam zejść na ziemię nie podawała żadnego konkretnego adresu, ani nawet pieprzonego imienia. W dodatku laska bardzo mi kogoś przypominała. Nie mogłem sobie tylko przypomnieć kogo...

Nagle, oczy Loony powiększyły się niemal dwukrotnie. Spojrzałem na nią niepewnie. Ona tylko jeszcze raz rzuciła okiem na stojąca opodal Arabellę i szepnęła:

- Hej Blitz... Pamiętasz może, jak miała na imię była żona Stolasa...?

In the Stars ||stolitz||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz