Słodycz wygranej

25 6 30
                                    

Tatiana stała naprzeciw ołtarza, w milczeniu pochylając głowę nad trzema ciałami. Leżały na kamiennym podwyższeniu przykryte sakralnym płótnem tuż pod stopami posagów Imaltis, Ultisa i samego Arkturosa. Żal nieprzerwanie przemieniał się w gniew, a ten zaciskał dłonie w pięści i robił z krtani tamę na kłębiącą się rozpacz. Za Matką, w odległości kilku metrów, trwały ocalałe mistrzynie: Perl, nadal w głębokim szoku, nie zmyła dokładnie wszystkich bryzgów krwi z twarzy; Milena z ręką uwieszoną na temblaku podpierała się o Zemmę; obok nich modliły się, kolejno, Talina Uwel, Stalowa Serta i Mira Mirmik. One prócz tego, iż były wykończone, odniosły jedynie powierzchowne obrażenia.

Wrota katedralnego sanktuarium rozchyliły się z wolna, nie trzeszcząc przy tym zbytnio, zupełnie jakby same były w żałobie. Generał Skortel w towarzystwie dwóch gwardzistów podszedł do tryptyku i wysunął się przed szereg milczących mistrzyń. Wraz z nimi do wnętrza wpadły pogłosy wiwatujących mieszczan. Tatiana zacisnęła pięści jeszcze mocniej.

– W imieniu rady miejskiej – rozpoczął Stefan donośnym głosem – chciałem podziękować Matce, jak i całemu zakonowi, za nieoceniony wkład w nasze zwycięstwo.

Tatiana milczała, choć jej ciało zaczęło dygotać.

Kontynuował:

– Wasze poświęcenie nie będzie zapominane, a heroiczna walka...

– Słyszałaś, Joanno? – przerwała mu Matka, przemówiwszy do jednego z ciał. – Słyszałaś... Oj, przepraszam... Czemu mnie nie upominasz tak jak zwykle? Słyszałeś Jon...? Wygraliśmy!

Mistrzynie natychmiast pochyliły głowy. Na posadzkę zaczęły spadać krople. Tylko Perl patrzyła pustym wzrokiem na ołtarz jakby uwięziona w innej rzeczywistości. Matka kontynuowała monolog z poległymi, parskając co rusz maniakalnym śmiechem:

– Jon... Dziewczyny... Nie bądźcie niegrzeczne. Radujcie się! – Wyrzuciła ramiona w górę. – Przecież generał powiedział, że wygrałyśmy! – Kontynuowała makabryczny pokaz.

Skortelowi zajęło chwilę, nim zorientował się w sytuacji; nim dostrzegł kobietę oszalałą z rozpaczy.

– Matko Sai...

– Wypierdalaj – wysyczała.

– Rozumiem twój gniew Tatiano, ale każdy, kogo...

Matka obróciła się, dobywając miecza i osnuta aurą wściekłości, przytknęła Generałowi sztych do mostka. Ostrze drgało, rezonując z emocjami dzierżącej.

Gwardziści wyciągnęli broń, ale Skortel dał znak, żeby zostali na miejscach.

– Wypierdalaj do swojej rady! – wrzasnęłą Tatiana, wbijając opuchnięte od łez oczy w poszramioną twarz Skortela. – Powiedz im, że życie nawet jednej z tych dziewczyn warte było więcej, niż cała ich zasrana zgraja! – opuściła ostrze. – A wy! – rzuciła w stronę zakonnic. – Teraz już wiecie, jak wygląda chwalebne zwycięstwo.

**************************

– Poradzisz sobie? – spytała Milena bladej jak ściana zbrojmistrzyni.

– Tak... Idź spać; na pewno jesteś zmęczona – odpowiedziała i upozorowała uśmiech, ale jej oczy... jakby przesłonięte mętnym całunem zobojętnienia. One skrywały mroczną prawdę.

Perl pierwsza znalazła brata Jona, Olenę i Natalię. Jonowi bestia odgryzła połowę twarzy, Olenę poszarpano pazurami tak, że ciężko ją było rozpoznać, a Natalia... Ona leżała na zwłokach jednej z wielu poległych pasiastych bestii z mieczem wbitym w jej trzewia. Nadal zaciskała dłonie na rękojeści, a z jej pleców sterczał drzewiec wulkirskiego oszczepu. Mistrzynie obroniły flankę przed najazdem jeźdźców bojowych niedźwiedzi, przepłacając to życiem.

– Wszystko będzie dobrze – oznajmiła kojąco Karevis. Perl położyła się na łóżku w swojej celi, a Milena przytuliła ją i przykryła kocem. – Najważniejsze, że jesteśmy razem – dodała.

– Tak wiem; muszę tylko odpocząć, zapomnieć... – potwierdziła ciężkim głosem zbrojmistrzyni i zamknęła oczy. Milena została przy niej jeszcze przez chwilę, po czym zgasiła latarenkę, wyszła i zasunęła rygiel.

– Wszystko będzie dobrze... – powtórzyła Perl, uśmiechając się przy tym delikatnie, dziewczęco. Po skroniach spłynęły jej łzy. Mały sztylet dźwięcznie uderzył o kamienną posadzkę. Narzuta zaczęła nasiąkać i zabarwiać się krwią.

– Muszę tylko iść spać...

****************************

Milena wyłożyła oręż na ołtarzu w sekretnej kaplicy Arkturosa, aby mógł pochłonąć wolną energię zmiany, bijącą ze srebrzystych piasków niczym gejzer w centrum życiodajnej oazy. Sama, półprzytomna i wycieńczona, ledwie powłóczyła nogami w drodze do swojej izby. W końcu legła na pryczy, która teraz wydawała się najwygodniejszym łożem na świecie.

Była zbyt zmęczona, żeby rozmyślać o tym, co się stało. Zbyt zmęczona, żeby myśleć o czymkolwiek. Bezwładna jak kłoda wgniotła się w posłanie i zasnęła w wątpliwie wygodnej pozycji.

***************************

Mroczna tafla bezkresnego jeziora odbijała pojedyncze błyski migoczących wspomnień. Milena stała na jego powierzchni w lepkiej płytkiej kałuży z płynnego cienia. Widziała jedynie ciemność, aż po horyzont. Ciemność i kształty rozmywające się w niebyt po krótkiej chwili istnienia.

W oddali grzmiało wspomnienie starcia pod murem; uderzało echem krzyku i brzęku metalu. Powietrze niosło zapachy z przeszłości, dotąd skryte głęboko we mgle czasu.

Kilka metrów przed nią od falującej czerni odciął się owalny kształt; przypominał oglądany z wysokości głaz, zakłócający naturalny bieg gęstego strumienia ciemności.

Karevis skupiła na nim myśli.

Im dłużej się temu przyglądała, tym bardziej realne się stawało – i rosło. W końcu stanęła naprzeciw czegoś, co przypominało kolosalne zwierciadło. Miała wrażenie, że jej odbicie wpatruje się w nią okropnymi oczami: bezdennymi dziurami wypełnionymi nicością.

Rozmyty głos wydobył się z ust projekcji.

– Wstawaj... – wyszeptał ledwie słyszalnie. – Wstawaj – powtórzył, tym razem wyraźnie.

Odbicie mistyczki rozlało się w człekokształtną masę. Milena dotknęła wibrującej powierzchni lustra. Była zimna. Odbicie ręki ponownie przybrało wyraźnie zarysowany kształt, a w ślad za nim podążyła reszta sylwetki.

– Perl? – spytała Karevis, rozpoznając przyjaciółkę. Trupio blada twarz z podkrążonymi oczami upozorowała uśmiech i skinęła twierdząco.

– Perl, dlaczego tak wyglądasz? Jesteś chora?

Odbicie uśmiechnęło się niepokojąco i pokazało nadgarstek. Z szerokiego głębokiego nacięcia nadal sączyła się krew. Milena dopadła do zwierciadła.

– Perl! Nie proszę... Nie rób tego! ¬– Waliła w jego powierzchnię.

– Wstawaj! – wygrzmiał Głos. Dwa trupie ramiona pochwyciły Milenę za barki i wciągnęły do lustra.

Obudziła się z krzykiem.

Z korytarza dochodziły nawoływania Matki Sainik:

– Wstawać!

– Perl... – szepnęła Karevis i oprzytomniała ocucona wspomnieniem makabrycznego snu.

Odrzuciła pościel i wybiegła z celi.

Pięć Domen: Opowiadania - PrzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz