Dziwny sen

22 7 19
                                    

Po udanej akcji ratowania Mileny, kobiety przeszły do katedralnej stołówki, która o tej porze dnia świeciła pustkami, i zasiadły przy wąskim stole w wyodrębnionej alkowie z niewielkim tryptykiem zawieszonym na ścianie.

– I co się tak patrzycie? – spytała Tatiana, z ulgą wyciągając obolałe nogi na krześle: buty na wysokim obcasie strasznie ściskały jej przerośnięte stopy przyzwyczajone do wygodnego, roboczego obuwia. Mistrzyni Karevis i zbrojmistrzyni Odin siedziały naprzeciw i obie z równą przenikliwością przyglądały się Matce, próbując wymusić choć strzępek informacji.

– No tak... – Tatiana przewróciła oczami. – Jedna przed chwilą zniknęła, cholera wie gdzie, druga biegała z płaczem po mieście, a teraz... Teraz tylko jedno wam w głowach! Czy wy tu naprawdę nie macie ciekawszych tematów?!

– Spędzamy całe dnie na modlitwie – odezwała się Perl, przybierając pozę niewinnej dziewczynki. – Nie dziw się, że jesteśmy ciekawe życia za murami klasztoru – dokończyła z teatralnym zatroskaniem.

– Na modlitwie, HA! – Tatiana parsknęła donośnie i zaczepnie oparła ramiona o blat. – Żeby, choć jedna z was była tak zaabsorbowana posługą, co plotami i chłopami to...

– Już nie kończ – przerwała jej Perl, a Karevis zachichotała dyskretnie. – Nie my tu znikamy na całą noc po kolacji ze zniewalającą, kwadratową żuchwą – oznajmiła z emfazą. – Opowiadaj; już nie torturuj nas tą tajemnicą.

Matka Sainik pokraśniała, chwyciła za swój warkocz i kręcąc nim nerwowo, wyznała:

– Było miło, ale do niczego nie doszło: spał w drugim pokoju. To dżentelmen – wyjaśniła. Zawiedzione westchnienia po przeciwnej stronie stołu, przypominały buczenie na koniec złego występu.

– Już wy nie bądźcie takie wścibskie! W moim wieku chuć nie uderza do głowy tak jak wam: nie działam impulsywnie! No, koniec tych pogaduszek – Tatiana wstała z drewnianego zydla, a mistrzynie poszły w jej ślady. – Mileno, przyjdź do mnie za godzinę, zdasz raport z magicznego... Mileno?

Karevis zbladła i osunęła się bezwładnie. Perl doskoczyła do przyjaciółki, ratując ją przed bolesnym upadkiem, a Matka pomogła zbrojmistrzyni, posadzić mistyczkę na krześle.

– Co ci jest? Chcesz pić?

– Tak, poproszę – wyszeptała z trudem Karevis.

Zbrojmistrzyni Odin przybiegła z dzbanem zimnej wody i kubkiem.

– Dziękuję, Perl. – Milena, łapczywie opróżniła podane naczynie i nieco oprzytomniała. – Chyba za dużo magii jak na jeden dzień: muszę odpocząć – stwierdziła i spróbowała wstać, ale natychmiast wróciła na krzesło zaalarmowana rozmazującym się widokiem.

– Posiedź jeszcze chwilę – nakazała Matka Sainik. – Zaraz odprowadzimy cię do celi.

*****************************************************************************

– Dziękuję wam.

– Nie ma za co, magiczko od siedmiu boleści – odpowiedziała uszczypliwie Matka i nakryła Milenę kocem. Odpocznij, Perl będzie do ciebie zaglądać. Ja muszę zrzucić te fatałaszki i iść do pałacu. Ponoć przybył belantrejski posłaniec.

– Będzie w dobrych rękach – oświadczyła zbrojmistrzyni i przysiadła na brzegu łóżka usytuowanego w rogu niewielkiej izby. Gdy tylko Tatiana zamknęła drzwi, Perl położyła się obok Mileny i wwierciła w nią pytające spojrzenie.

– Naprawdę nie pamiętasz tych trzech godzin? – wykrztusiła w końcu.

– Mówiłam ci, że nie – oświadczyła mistyczka. – Pamiętam tylko przeskok od czerni do jasności, a następnie kaplicę i was – wyjaśniła zmęczonym głosem.

– Ale mysz przeszła natychmiast – drążyła zbrojmistrzyni.

– Może to ma związek z większą masą... – ziewnęła – ...obiektu. – Idź do siebie Perl; nic mi nie będzie.

– Dobra – zbrojmistrzyni Odin zeskoczyła z łóżka. – Zajrzę do ciebie za godzinę. Spij słodko, mała trzpiotko – pocałowała przyjaciółkę w czoło.

– Kal ma wartę dziś wieczorem; muszę się pozbierać do tego czasu – wyszeptała pogrążona w półśnie Milena. Perl zasłoniła wysłużone story w dużym katedralnym oknie i wyszła, zamknąwszy za sobą drzwi.

Karevis już wtedy tkwiła głęboko w sennej projekcji, wypaczającej poczucie miejsca i czasu. Aksamitna ciemność koiła i tępiła zmysły. Mistyczka rozpływała się w niebycie upojona spokojem, jaki temu towarzyszył.

Poczuła zimno, które zyskało miejsce, czas i kształt: kształt podłogi pod bosymi stopami. Otworzyła oczy. Jestem w jakimś „tu" i w jakimś „teraz", pomyślała. W ciemnościach wiły się kształty, zbyt dalekie i zbyt niespójne, aby na stałe zaistnieć.

Tylko to zwierciadło...

Monumentalne, przerażające i piękne zarazem. Wynurzyło się z podłoża i rosło na horyzoncie, lub może się zbliżało. Nie była w stanie tego ocenić: nie miała perspektywy. Tylko ona i ogromne, owalne lustro. Portal do otchłani, pomyślała Milena. Płaska polerowana powierzchnia odbijała pustkę i ją.

Obraz mistyczki uśmiechnął się wdzięcznie.

– Więc to ty – lustrzana mara przemówiła głosem tak znajomym, jakby Milena obcowała z nim od dzieciństwa.

– Ja? – spytała Karevis i dotknęła zwierciadła. Było zimne, ale nie kąsało chłodem. Odbicie nie powtórzyło jej ruchu, tylko patrzyło z zaciekawieniem i upiornym spokojem.

– Ty otworzyłaś bramę, ty zmąciłaś pustkę mojego więzienia, ty weszłaś i przywołałaś mnie swoją aurą... – wymieniał lustrzany byt. Milenę ogarnął strach; jej skóra nabrała formy, czasu i miejsca tylko po to, żeby przeszył ją dreszcz.

– Mieszkasz w portalu? – spytała z dziecinną naiwnością. Odbicie przechyliło kark w nienaturalny kąt, jakby niezaznajomione z anatomią i ograniczeniami ludzkiego ciała.

– Mieszkam...? Nie, córo Arkturosa... Ja tu nie mieszkam, ja tu jestem. Tu w tobie, jestem teraz tobą.

– Mileno... – znajomy głos rozbrzmiał w pustce. Zwierciadło zadrżało, a interferujące fale zmąciły jego aksamitnie czarną powierzchnię. Postać rozmyła się i zespoliła, tworząc inną sylwetkę.

– Perl? – spytała mistyczka i podeszła jeszcze bliżej, niemal dotykając twarzą ciemnej tafli.

– Mileno, wstawaj! Już pora. – Tembr głosu zbrojmistrzyni obniżył się, i rozciągnął.

– Mileno!! – Ostry demoniczny wrzask poprzedził chwyt. Smoliste, ociekające ramię złapało mistyczkę za bark. Nie miała szans na opór, nawet nie próbowała. Zniknęła wciągnięta do wnętrza zwierciadła.

Zbudziła się gwałtownie i spojrzała w duże, spłoszone oczy tuż przed nią.

– To ty Perl... Uffff... – westchnęła z ulgą.

– No ja, zawiedziona? – obruszyła się Perl.

– Nie o to chodzi: miałam koszmar. Która godzina?

– Już zmierzcha.

– Szlag! – Karevis wyskoczyła z pieleszy. – Jestem umówiona z Kalem.

Pięć Domen: Opowiadania - PrzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz