MILENA?

17 6 38
                                    

Matka Sainik pewnym krokiem weszła na salę obrad Telmiańskiego pałacu, gdzie polerowane kalcytowe kanefory rzucały jej przepełnione wyższością spojrzenia, a przepych spływający po naściennych arrasach, drażnił jej sumienie. Atakowana obrazami nędzy trawiącej przedmieścia, nie mogła znieść widoku tego bogactwa. Jeden złoty widelec, pomyślała. Jedna błyskotka i kilka rodzin najadłoby się do syta. Zacisnęła pięści i spokojnie szła przed siebie. Służki, zwane w tych stronach serwi, rozstawione na pograniczu cienia czekały cierpliwie na skinienie kogoś ze szlachty.

Na środku komnaty, we wnęce ogromnego stołu o kształcie podkowy, stał postawny mężczyzna o śniadej cerze, ubrany w tradycyjny belantrejski kaftan wyszywany pozłacanymi i posrebrzanymi nićmi. Metaliczne symbole na plecach i lamówce wzdłuż wycięcia na torsie odbijały światło słoneczne filtrowane przez kolorowe witraże. Tworzyło to wokół jego sylwetki delikatną poświatę, którą dodatkowo wyostrzał dym z wypalanego kadzidła.

Tatiana minęła ambasadora, taksując go wzrokiem i zasiadła na swoim stałym miejscu: tuż obok hrabiny Kadmantel. Arystokratka jak zwykle obdarowała ją wątpliwie uprzejmym uśmiechem, a Belantrejczyk zakotwiczył na Matce przenikliwe spojrzenie.

Ledwie odczuwalna fala gorąca otuliła Tatianę niczym ciepły ręcznik, ale talizmany zabezpieczające, które nosiła ze sobą na wszelki wypadek, wpadły w wibrację i odtrąciły badawczą aurę maga, wywołując na jego twarzy ledwie zauważalny grymas.

Matka Sainik puściła ambasadorowi oko na znak, żeby więcej nie próbował jej czytać.

– Skoro już jesteśmy w komplecie... – rozpoczął ubrany w biały dublet diuk Halendor i poprawił najeżony pawimi piórami szeroki kapelusz. – Szanowna rada pozwoli, iż przedstawię naszego gościa, ambasador republiki Belantres, kadi Nurat Zemnir. – Śniady mężczyzna pokłonił się nisko przed całą radą oligarchów i królem.

– Kadi Zemnirze, pokrótce przedstawię członków rady; po pana lewej stronie, hrabina Planfert, Maria Kadmantel. – Starsza kobieta skinęła głową i rozłożyła turkusowy wachlarz. – Obok niej przełożona zakonu Arkturosa, wielebna Tatiana Sainik. – Matka obdarowała go uśmiechem. – Naprzeciw ambasadora, wasza królewska mość, król Tarsken Ulik IV. – Król wytężył wzrok: z przepicia ledwie rozpoznawał otoczenie. Na obrady dosłownie wyciągnięto go z burdelu i przebrano z koszuli upstrzonej wymiocinami. – Po lewej stronie władcy, diuk Artwell z domu założycieli, oraz diuk Linden, burmistrz Rykry, zwierzchnik sił zbrojnych. ¬ Lindenowi Belantrejczyk poświęcił najwięcej kontaktu wzrokowego. – Mnie, waszmość zna – skwitował Halendor. – Za przyzwoleniem rady udzielam panu głosu, ambasadorze.

– Dziękuję, diuku Holendrze – kadi przemówił czystym telmiańskim. – Wysoka rado, Królu, przybywam do was jako powiernik Mass-Tanas Adalin Hert, pani z wieży w Watenfel. Jak doskonale zacna rada wie, belantrejska warownia na północy od dawna stanowi bezpieczny przyczółek dla cywilizacji na tych niegościnnych ziemiach. Jest również, jak zresztą cała republika Belantres, sojusznikiem i przyjacielem, księstwa Telmonton.

– Ambasadorze, proszę nie trzymać nas w napięciu ¬– wtrąciła zza wachlarza Hrabina, nie szczędząc mężczyźnie zalotnych, powłóczystych spojrzeń. – W czym możemy pomóc belantrejskiej kolonii i Mass-Tanas Adalin?

Kadi Zemnir odruchowo spojrzał na króla: ignorowanie władcy było czymś, do czego jego dyplomatyczna natura nie mogła się przyzwyczaić. Monarcha cały czas milczał, próbując pojąć, co tak właściwie działo się wokół niego. W pewnej chwili skinął na jedną z serwich, żeby nalała mu wina, ale hrabina zmierzyła dziewczynę wzrokiem, gdy tylko ta zrobiła krok w jego stronę. Król parsknął, ale nie domagał się już napitku. Ambasador był świadom roli marionetki, jaką monarcha odgrywał w państwie, dlatego ograniczył się do wymiany grzecznościowych uśmiechów i skoncentrował na oligarchach.

Pięć Domen: Opowiadania - PrzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz