TAK MUSIAŁO BYĆ...

13 6 15
                                    

Odgłosy walki ucichły we wszystkich ciemnych katedralnych korytarzach. Oddziały specjalne Hiltzal spacyfikowały resztkowy opór zakonnic, które zaatakowane z zaskoczenia, nie miały większych szans na skuteczną obronę. Do przegrupowanych jednostek Sungradczyków zgromadzonych na dziedzińcu dołączyli oswobodzeni jeńcy, w tym brodaty kapitan Tarres, znany w wojsku jako Rupion Garnefor, dowódca Wulkirów: kawalerii dosiadającej monstrualnych pasiastych niedźwiedzi.

Nie bez powodu skrywał on swoje prawdziwe nazwisko. Chciał walczyć na froncie i być traktowany tak jak, inni równi mu stopniem, a nie jak brat Cesarza, który zyskał szacunek, strasząc wizją stryczka.

Teraz stał na placu, masując odrętwiałe oswobodzone nadgarstki. Światło księżyca zalewało martwą przestrzeń podwórca, uchylając przesłonę z nocnej ciemności. Widok masakry jakiej dopuścili się jego rodacy w pierwszej fazie szturmu, zagotował mu krew w żyłach. Błękitne światło żałobnie głaskało ciała młodziutkich sióstr, które przed atakiem kręciły się po placu. Przy wtargnięciu nie brano jeńców, a zadawane ciosy musiały sprowadzać szybką i cichą śmierć.

Pod jednym z krużganków Rupion dostrzegł zwłoki adeptki, która jeszcze kilka godzin wcześniej zmieniała mu opatrunek na głowie i rumieniła się, gdy obdarzył ją wdzięcznym uśmiechem.

Zacisnął pięści. Ten widok wywołał gniew nawet w człowieku, który widział rozszarpywanych wojskowych, kwiczących w ostatnim rozpaczliwym tchnieniu życia... Nawet on, w obliczu bezsensownej śmierci, czuł się podle. To nie były oddziały wroga, z którymi wygrywasz albo umierasz. Nie... To były dzieci uwikłane w konflikt; bezsensowne ofiary składane na ołtarzu Wojny.

Schwytane wewnątrz katedry siostry i ranne mistrzynie zapędzono pod fontannę i spętano razem, pozostawiając pod obserwacją kilku strażników.

Do Rupiona podszedł mężczyzna, który wyglądał jak personifikacja mroku: ciemna kamizela, zamaskowana węglowym barwnikiem twarz, czarne skórzane rękawice i spodnie oraz specjalne buty na miękkiej podeszwie, żeby poruszać się możliwie bezszelestnie po kamiennym podłożu. Wszystko tworzyło spójną całość bez śladu nawet skrawka ciała.

– Wasza wysokość – pozdrowił go dowodzący natarciem.

– Publicznie zwracaj się do mnie: kapitanie Garnefor – upominał wojskowego w odpowiedzi.

– Oczywiście, kapitanie. Całe szczęście, że jest pan cały... ¬

– Melduj ¬– warknął wulkir.

– Większość celów została schwytana lub obezwładniona, a jedna z czarownic popełniła samobójstwo. Pozostała jeszcze Matka Przełożona i cztery mistrzynie, w tym magiczka; reszta to zwykłe zakonnice.

Kapitan przytaknął i spojrzał ponownie na zwłoki adeptki, które wpatrywały się w niego mętnymi oczyma.

– To nie może się powtórzyć – burknął. – To miasto będzie częścią cesarstwa. Nie możemy tworzyć męczenników i mordować cywili.

– Tak jest, sir. To była konieczność, sir.

– Wierzę. Wystarczy już konieczności, wygraliśmy.

Z cienia rzucanego przez arkady wyłoniła się postać z uniesionymi rękoma prowadzona przez dwóch piechurów. Jej widok wywołał poruszenie wśród sióstr i sungardzkich żołnierzy.

– Ale ja jestem popularna – parsknęła pod nosem Tatiana i grzecznie dała się prowadzić przed oblicze dowódcy natarcia.

– Matko Sainik – pozdrowił ją sierżant Hiltzal.

– Morderco bezbronnych kobiet. – Pokłoniła się karykaturalnie i spojrzała na zwłoki piętnastoletniej Iris. – I dzieci – dodała, zagryzając wargi z wściekłości.

Pięć Domen: Opowiadania - PrzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz