Rozdział I

10.7K 525 771
                                    

- Alan, pośpiesz się do diaska! - krzyknęła moja mama stojąc w holu i zapinając swoje nowe buty.

Westchnąłem i zwlokłem się z sofy. Ostatnią rzeczą, którą chciałbym teraz robić jest wyjście w tą pogodę na dwór, przejście dwóch kilometrów pieszo a następnie stanie pod barierką przez dobre dwie godziny i obserwowanie śmierdzących zwierząt. Nie, nie idziemy do zoo. Idziemy na zawody jeździeckie.

Moja młodsza siostra - Megi, od roku trenuje jazdę konną i dzisiaj bierze udział w pierwszych zawodach. Wspieram moją siostrę w tym, co kocha robić, w końcu jest moim oczkiem w głowie. Jednak dużo bardziej ucieszyłaby mnie wizja siebie w jakimś przyjemnym miejscu jak kino, centrum handlowe czy kawiarnia. Najlepiej z jakąś ładną, inteligentną dziewczyną, chociaż na biedę mój kumpel też może być.

- Alan! Bo się spóźnimy! - była jeszcze bardziej zdenerwowana.

- Idę już, idę. - krzyknąłem i podszedłem do szafy.

Moja rodzina - mama i siostra były już gotowe a ja dopiero zastanawiałem się co na siebie włożyć. Po jakieś minucie lub dwóch wpatrywania się w zawartość szafy ubrałem moją lekko spraną koszulę w kratę i niebieskie jeansy. Uznałem, że nie będę się zbytnio stroił skoro i tak zaśmierdnę tym końskim smrodem lub, nie daj Boże wpadnę w błotną kałużę lub końskie gówno. Przejrzałem się w lustrze. Moje ciemno-rude włosy jak zwykle były w nieładzie nawet jeśli odprawiałem magiczne rytuały aby jakoś wyglądały. Odpuściłem.

Zbiegłem po schodach dopinając szarą, jesienną kurtkę i włożyłem buty. Moja mama oceniła wzrokiem mój wygląd i lekko się skrzywiła. No tak, nigdy nie podobało jej się to, jak się ubieram. Jednak nigdy nie popełnię tego błędu, jaki popełniłem w gimnazjum. Nigdy już nie dam mojej mamie wolnej ręki jeśli chodzi o mój ubiór. Za bardzo nacierpiałem się za czasów gimnazjum, gdy na każdym kroku byłem przezywany „pedałem". To wszystko przez to, że moja mama uwielbiała ubierać mnie w kolorowe lub jakiekolwiek rurki, do tego krzykliwe bluzeczki, chustki, dodatki i, o zgrozo, kazała mi zapuścić grzywkę na bok. Teraz grzywka to tylko koszmar z dzieciństwa - dawno i nieprawda, ponieważ ściąłem włosy na normalną długość. Nie są ani za krótkie, ani za długie. Są idealne.


Wyszliśmy na podwórko. Pogoda nie dopisywała. Niebo było pokryte ciemnymi chmurami i zapowiadało się na deszcz.

Spojrzałem na Megi. Była cała blada. Miała na sobie białą koszulę z krawatem a na to żakiet, szare legginsy i specjalne buty jeździeckie. W ręku trzymała kask. Wyglądała bardzo dojrzale jak na swój wiek. Lat dodawały jej także czerwone jak ogień włosy odziedziczone po matce. Mój rudy kolor w porównaniu do jej jest śmiechu warty. Przy niej wyglądam na szatyna, jak ojciec. Właściwie to tylko dzięki niemu nie jestem całkowicie rudy. Moje włosy to brąz przechodzący w rudy, lub na odwrót.

W milczeniu pokonywaliśmy kolejne metry drogi do stajni. Moja mama co chwilę poprawiała swój kucyk. Na miejsce dotarliśmy kilka minut po 14:00. Na padoku już jeździły niektóre uczestniczki zawodów. Naliczyłem się 5 osób. Przy stajni stały kolejne dwie, które czyściły lub siodłały swoje konie.

Megi pobiegła do stajni po swojego konia - Koronę. Zaraz podbiegły do niej jej przyjaciółeczki chętne do pomocy przy przygotowywaniu konia do zawodów. Jedna z nich zaraz rzuciła się ze szczotką na Koronę i zaczęła ją czyścić. Trzy inne przyniosły czaprak i siodło i próbowały je założyć. Przez cały czas gadały jak najęte, że już go umyły, poczesały, zaplotły warkoczyki i nakarmiły w odpowiednim czasie. Megi tylko kiwała głową. Była bardzo zestresowana. Spojrzała na mnie a ja uśmiechnąłem się pokrzepiająco. Odwzajemniła uśmiech.

GalopOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz