Rozdział IV

4.2K 375 126
                                    

Pomimo tego, że zasłoniłem zasłony słońce nadal mnie ślepiło. Mój pokój był przyciemniony a ja czułem niesamowity skwar. Siedziałem w samych bokserkach i przeglądałem wiadomości na Onecie.

- Głodny jestem. – stwierdziłem, gdy zaburczało mi w brzuchu.

- Myślałam, że jest Ci zimno. – Alpaka wypuściła dym z ust prosto w kamerkę. – Taki roznegliżowany siedzisz. Nie żeby mi to przeszkadzało czy coś.

Zignorowałem jej komentarz i rozejrzałem się pokoju. Mój wzrok spoczął na szafce stojącej pod oknem. Tam zawsze trzymałem wszelkiej maści przekąski, chipsy, cukierki i inne. Wstałem z obracanego krzesła i schyliłem się.

- Zgrabne pośladki. – stwierdziła brunetka.

- Mogłabyś już dać mu spokój. – westchnął Wiktor. – I tak wystarczy, że palisz.

Alpaka prychnęła i znowu zaciągnęła się elektronicznym papierosem.

Po przeszukaniu szafek ze smutkiem musiałem pogodzić się z faktem, że z moich zapasów już nic nie zostało. Usiadłem ponownie przed laptopem z ciężkim westchnieniem.

- Jadłeś coś dzisiaj? – spytał Wiktor.

Pokręciłem głową. Moja dieta w wakacje wyglądała mnie więcej tak: „Jeśli zrobiłem się głodny, wpierdalałem to, co było pod ręką". W ten sposób czasami zjadałem 3 pełne obiady i kilka paczek chipsów, a czasami w środku nocy przypominało mi się, że nic nie jadłem.

- Zniszczysz sobie żołądek, głupku. – stwierdził. – Idź coś zjedz.

- Nie mam nic w lodówce. – przeciągnąłem się. – Szkoda, bo może bym nawet zrobił sobie spaghetti...

- To rusz tą spaśną dupę, ubierz się żebyś po wsi nago nie biegał i idź do sklepu. – powiedział jakby to była najlogiczniejsza rzecz pod słońcem.

Alpaka wstała i wyszła z pokoju. Po chwili wróciła z jogurtem. Otworzyła go i zanurzyła w nim łyżeczkę.

- Masz ochotę, Alan? Powiedz „Aaa". – podniosła ją do kamerki.

- Leczcie się wszyscy. – mruknąłem i wstałem z krzesła. – Jadę do sklepu.

Nie czekałem na ich komentarze i po prostu wyłączyłem skype. Przerażała mnie myśl, że będę musiał wyjść w ten upał na dwór. Najchętniej jechałbym w samych bokserkach, ale tylko wyłącznie z powodu norm obyczajowych ubrałem spodenki. Na nos założyłem okulary przeciwsłoneczne i wyszedłem z domu. Wsiadłem na rower i umierając z gorąca pojechałem w stronę sklepu. Mieszkam na takim zadupiu, że do sklepu muszę jechać do sąsiedniej wsi. Nie jest to jakoś super daleko, ale jednak trzeba jechać w pełnym słońcu przez 10 minut. Bałem się, że za chwilę koła od roweru wtopią się w asfalt. Jechałem wąską drogą mijając drzewa rosnące po obu stronach ulicy. Nie widziałem żadnej żywej duszy. Wszyscy zapewne siedzieli w domach wachlując się gazetami albo siedzieli przyklejeni do wiatraka. A ja w tym momencie pedałowałem przez tą pustą wieś kalkulując w głowie co powinienem kupić. Makaron, mięsko i pieczarki raczej miałem, właściwie to jechałem tylko i wyłącznie po pomidory w puszce. Westchnąłem i przyspieszyłem. Minąłem mały bar , stajnię i kościół. Sklepik do którego zmierzałem znajdował się tuż przy głównej drodze. Zawsze się zastanawiałem, czy można jeździć po chodniku. Odkąd pamiętam bałem się, że ktoś mnie okrzyczy, że jadę rowerem po chodniku, a z drugiej strony bałem się, że ktoś mnie okrzyczy, bo jadę po głównej drodze. Problem życia, ja nie mogę...

Zatrzymałem rower przy barierce zaraz naprzeciw sklepu. Zszedłem z roweru, przyczepiłem go kłódką do barierki i podniosłem wzrok. Ze sklepu właśnie wychodziły ostanie osoby, które chciałbym dzisiaj spotkać. Uśmiechnięty Sebastian przytrzymał drzwi swoim koleżankom. Amanda, która dzisiaj miała na sobie niebieski top i krótkie jeansowe spodenki wyszła zaraz za dwoma innymi dziewczynami. Za nią wyszła Martyna, która jako jedyna z całego towarzystwa nie trzymała loda w ręce.

GalopOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz