Rozdział XI

3.9K 338 259
                                    

- O żesz, jakie to wszystko duże. – wymamrotał Wiktor, kiedy stanęliśmy wreszcie przed wejściem do stajni, w której odbywały się zawody Sebastiana.

Wolno kiwnąłem głową, zgadzając się z nim.

Cały kompleks robił niesamowite wrażenie. Stajnia była ogromna i wzdłuż i wszerz. Na moje oko mogła pomieścić kilkadziesiąt koni jak nie więcej. Obok znajdował się wielki, betonowy budynek, w którym najprawdopodobniej odbywały się jazdy, kiedy nie sprzyjała pogoda. Padok był widoczny tylko częściowo, reszta była schowana za horyzontem. Kiedy stanąłem na palcach, widziałem, że mimo nierówności terenu, ciągnie się dalej. Z miejsca, w którym staliśmy nie byłem w stanie zobaczyć, jak wygląda parkur z przeszkodami. Był schowany za tym wielkim betonowym budynkiem, a przejście do niego prowadziło przez stajnię.

Miałem problem, żeby porozumiewać się z Wiktorem. Zewsząd dobiegał hałas, stukanie kopyt o beton, gwar przekrzykujących się ludzi, dźwięk trąbek i gwizdków. Zaczynało mi się od tego kręcić w głowie.

Otaczali nas ludzie, mnóstwo ludzi, którzy przeciskali się przez siebie komentując wszystko wokół i przekrzykując się wzajemnie. Co chwila przyjeżdżały kolejne samochody, z których wychodziły elegancko ubrane dziewczyny, a potem podjeżdżała przyczepa z koniem, który był transportowany do przygotowanego dla niego boksu.

Jedno było pewne. Nasza stajnia w porównaniu do tej w Zbrosławiach przypominała drewnianą chatkę na siodła, a zawody, na których poznałem Sebastiana, zwykły, wiejski konkursik. To był zupełnie inny poziom.

Pociągnąłem Wiktora za rękę, prowadząc go do środka i rozpychając się barkami. To była jedyna możliwość, żeby jakoś przecisnąć się przez ten tłum.

- Z tego co wiem, Seba i Amanda są już w środku. – krzyknąłem do Wiktora, który odkrzyknął coś, czego nie zrozumiałem.

Kiedy wydostaliśmy się z dusznej stajni, znaleźliśmy się tuż przed parkurem. Ten również różnił się od tego, do którego byłem przyzwyczajony. Każda przeszkoda była pomalowana z niezwykłą precyzją i wszystkie miały na sobie logo Stajni Zbrosławice. Były poustawiane niezwykle gęsto. Naprawdę byłem zdziwiony, że tak wielkie zwierzęta są w stanie przez nie przeskakiwać.

Ludzie ustawiali się na trybunach, które górowały nad parkurem. Nigdy nie sądziłem, że konne zawody mogą być tak dobrze i porządnie zorganizowane. Wyglądały, jakby były na światową skalę.

- Wiktor...? – rozejrzałem się wokół, kiedy zrozumiałem, że przyjaciel zniknął mi z oczu.

Byłem lekko spanikowany, bo ciężko byłoby szukać go w tym tłumie. Dodatkowo, nie zdążyłem powiedzieć mu, w którym miejscu umówiłem się z ludźmi ze stajni.

A potem serce podskoczyło mi do gardła, kiedy tuż obok mnie zobaczyłem postać z gumową maską konia, popularną niedawno w Internecie. Głośno parsknąłem śmiechem, nie spuszczając wzroku z Wiktora.

- Tobie zupełnie odwaliło!- krzyknąłem, a Wiktor zaczął wymachiwać nad głową niewidzialnym lasso. – Kocham cię, stary. – zaśmiałem się, obserwując zdezorientowane spojrzenia osób, które przechodziły obok nas.

Wiktor ułożył z rąk serduszko, a ja chwyciłem go za przedramię, prowadząc w miejsce, w którym miałem spotkać się z Sebastianem. Miałem nadzieję, że trafię tam nie gubiąc się po drodze dziesięć razy.

Moich znajomych udało mi się rozpoznać po czarnych włosach Amandy, spiętych białą gumką w koński ogon. Tuż obok niej, też w pełnym jeździeckim stroju stał Sebastian, oporządzając swoją Kadencję.

GalopOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz