Rozdział V

53 4 1
                                    

Hayley


Ostatnich dwóch dni nie liczyłam w godzinach. Mijały mi w sekundach. Były jak sen, który gdy odszedł, przyniósł na swoje miejsce jawę, która tym razem była wyjątkowa tak jak zwykle on. Patrząc na swoje odbicie w lustrze, starałam się sama siebie przekonać, że wszystko to dzieje się naprawdę.

To dziś. Dziś miałam poślubić mężczyznę moich marzeń, mojego mrocznego rycerza.

Na próżno starałam się zostawić wzruszające wspomnienia na później. Wszystko co chwila do mnie wracało, przypominałam sobie każdy nasz wspólny moment, nasze pierwsze spotkanie, to, co potem czułam, nasze przepychanki słowne, nasz pierwszy pocałunek, poznanie prawdy, naszą pierwszą wygraną bitwę. Nie pamiętałam, jak to się stało, że pokochałam Stevena Westa, chłodnego i tajemniczego faceta, który na początku mnie przerażał. Przerażał mnie, bo samym swoim istnieniem oddziaływał na moje zmysły tak bardzo, że traciłam nad nimi panowanie. Gdy po raz pierwszy spojrzałam mu w oczy, utonęłam. Od tamtej pory nic innego już się nie liczyło, tylko on. Był w moich myślach, a moja dusza lgnęła do niego. Nie pragnęłam już niczego innego, niż być przy nim, z nim. Na początku starałam się walczyć, wzbraniałam się przed tym niebezpiecznym typem, nie chcąc stracić mojego opanowania i niezależności, ale w końcu zrozumiałam, że łączy nas nierozerwalna więź i poddałam się. Musiało minąć trochę czasu, bym sama przed sobą przyznała się, że marzyłam właśnie o tym, żeby się poddać. Najpierw był strach i niepewność, ale za każdym razem, gdy już bezkarnie mogłam napawać się bliskością mojego ukochanego, odchodziła ona w dal. Wkrótce zniknęła zupełnie.

Nieraz zastanawiałam się, czy gdyby Steven nie został moim mate, zakochałabym się w nim i czy w ogóle zwróciłabym na niego uwagę. Co do tego drugiego nie mogłam zaprzeczyć. Steven był cholernie przystojny i pociągający. Nie należałam co prawda do grona śmiałych dziewczyn, które bez ogródek były w stanie uczepić się swojego celu lub pożerać go wzrokiem niczym smakowity kąsek, jednak byłam pewna, że nie przeszłabym obok niego obojętnie. Jego wysoki wzrost, szerokie ramiona i wysportowana sylwetka z widocznym zarysem mięśni, przenikliwy wzrok i surowy wyraz twarzy oraz widoczna na niej zagadkowa, subtelna i zadziorna zarazem blizna, na pewno zwróciłyby moją uwagę. Nikt nie miał tak przejrzystego, intensywnego spojrzenia, nikt nie posiadał tak chłodnej i mimowolnie uwodzicielskiej aury. To było cholernie pociągające.

Ale czy bym go pokochała?

Był chamski. Ironiczny. Zbyt pewny siebie. Wredny. Sarkastyczny. Ponury. Gburliwy. Porywczy. Wybuchowy. Buntowniczy. Lubił się wywyższać. Zawsze chciał mieć ostatnie zdanie, zawsze uważał, że to on ma rację. Nie znosił słowa sprzeciwu.

Ale był też czuły, opiekuńczy i zaradny. Miał specyficzne poczucie humoru, zupełnie tak jak ja. Lubił rozmyślać o świecie, do którego dotychczas dostęp miałam tylko ja. Lubił siedzieć nad jeziorem, nucić pod nosem, słuchać metalowych i rockowych zespołów z lat osiemdziesiątych, zupełnie jak ja. Lubił patrzeć w gwiazdy. Bronił tych, których kochał, bronił słabszych i pomagał im. Był skłonny do poświęceń. Bez wahania oddałby życie, gdyby mógł kogoś tym uratować. Dbał o mnie i traktował mnie jak królową. Dawał mi swoją miłość, dzielił się ze mną swoim sercem. Potrafił być łagodny i współczujący. Stwarzał poczucie bezpiecznej przystani, do której zawsze można było uciec. Był odważny, męski i honorowy. Był chłodny i tajemniczy, takie było jego usposobienie, i tylko dla mnie był jak otwarta księga. Tylko przy mnie jego maska niezłomnego, surowego przywódcy znikała, ukazując jego prawdziwe oblicze wrażliwego, a nawet przewrażliwionego mężczyzny, czującego i przeżywającego, pragnącego miłości i zrozumienia. I chyba to właśnie dzięki temu go pokochałam. Dostrzegłam jego słabości, które w moich oczach były zarazem jego największymi atutami.

Córka Zemsty 🌒🌗🌒 || Część 3 || ZAKOŃCZONA ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz